Nie odwracałam się za siebie, kiedy wychodziłam z domu Hendersonów. Liam wyszedł przez drzwi do tarasu na tył ogrodu, więc poszłam tą samą drogą. Na podwórku było już zupełnie ciemno i musiałam przez chwilę rozejrzeć się wokół, żeby dostrzec chłopaka. Stał oparty o ścianę budynku, z rękami w kieszeniach i głową pochylą lekko do dołu, jakby intensywnie nad czymś myślał. Podniósł głowę dopiero, gdy mnie zobaczył.
- Co? - spojrzał na mnie ze zmęczonym wyrazem twarzy. Wyglądał, jakby miał dość nie tylko całego dzisiejszego dnia, czy wieczoru, ale też całego ostatniego czasu. - Po co przyszłaś?
- Chciałam zobaczyć, czy wszystko okej - wyjaśniłam cichym głosem. - Powiedziałeś, że idziesz zapalić - dodałam z lekkim zapytaniem, oczekując wyjaśnienia.
- Przecież wiesz, że nie już nie palę.
- Wiem, ale...
- Nie ufasz mi? - utkwił we mnie intensywne spojrzenie, a ja otworzyłam szerzej oczy.
- Nie o to chodzi - od razu zaprzeczyłam.
- Byłaś chętna, do wyrywania mi telefonu - parsknął sucho, po czy sięgnął do kieszeni, żeby wyjąc z niej przedmiot kłótni. - Trzymaj - wyciągnął rękę w moją stronę, próbując mi go wcisnąć. - Weź. Sprawdź sobie co chcesz. Przejrzyj, zajrzyj do tej pierdolonej galerii, czy czegokolwiek innego. Zrób to - zachowywał się coraz bardziej agresywnie.
- Nie chcę - skrzywiłam się. - Nie będę grzebać ci w telefonie. Jest twój, poza tym... - nie byłam na tyle ważną, żeby w ogóle się do tego posunąć. - Ufam ci - przyznałam. Byłam w szoku, że powiedziałam to na głos.
- Jakoś jeszcze przed chwilą nie miałaś oporu przed zabieraniem mi go - spojrzał na mnie z góry.
Nienawidziłam, kiedy tak patrzył. Czułam się wtedy... Obco. Jakbym wcale go nie znała. Jakby był zupełnie innym człowiekiem, zupełnie innym chłopakiem, niż ten, z którym przeżyłam tyle cudownych chwil.
- Mel ci go zabrała - sprostowałam. - Ale masz rację, powinnam ci go oddać, gdy mi go rzuciła - z trudem przychodziło mi przyznawanie się do winy, mimo, że w dzieciństwie zawsze musiałam to robić. - Przepraszam - to przeszło mi chyba jeszcze ciężej, ale było potrzebne.
Bez wątpienia było potrzebne, bo dopiero teraz Henderson z powrotem schował telefon do kieszeni i przetarł twarz dłońmi. Złagodniał, a po chwili znów na mnie spojrzał. Jego oczy świeciły w ciemności i teraz o wiele bardziej przypominało tego chłopaka. Jego dobrą wersję.
- Dałbym wam wylosować te zdjęcie, gdybyście nie próbowali robić tego siłą - wyjaśnił w końcu. - Wkurwiłem się i wyszedłem, żeby się na nikim nie wyładować.
- Też nie chciałabym, żeby ktoś zabierał mi tak telefon - pokiwałam ze zrozumieniem głową.
- Nie chodzi o ten pieprzony telefon. Pierdoli mnie on, to tylko rzecz. Chodzi o zasady.
- Jakie zasady? - zmarszczyłam brwi nie do końca wiedząc, o co mu chodzi.
- Wiesz, mógłbym zabrać ci telefon, żeby cię wkurzyć, gdybyśmy byli sami. Ale tu jest trochę osób. Nie dużo i w większości już pijanych, ale jednak.
Powoli rozumiałam, co miał na myśli. Nie najlepiej mu szło przekazywanie tego, ale doceniałam, że się stara. Ogólnie opornie mu szło rozmawianie na poważniejsze tematy, niż jakieś żarty, wzajemne przekomarzanie się, czy krótkie rozmowy o niczym.
Zrozumiałam, że nie podobało mu się, jak go drażniłam przy wszystkich. Na jego miejscu też by mi się to nie podobało, więc nawet nie miałam pojęcia, dlaczego zachowałam się tak idiotyczne jeszcze parę minut temu.