We Florii panuje przekonanie, że każda urodzona tu kobieta jest driadą.

Wszystkie były piękne, ich proces starzenia był wydłużony i pomimo ich wątłej budowy, były bardzo silne. Były też jednak minusy ich unikatowej budowy. Taka driada mogła mieć tylko jedno dziecko w ciągu całego swojego życia.

Dlatego król Fenrer nie miał jednej żony, chociaż żona to za dużo powiedziane. Król nie zawarł nigdy związku małżeńskiego, za to panował u niego konkubinat. ,,Żoną" nazywana była kobieta najbardziej faworyzowana przez króla, a to dość często się zmieniało.

Aktualnie Król miał szóstkę dzieci. Dwie córki i czterech synów, jego ówczesna żona jest w ciąży, więc Fenrer nie musi martwić się brakiem potomka.

Tak wyglądało to w większości domów szlacheckich. Jeśli istniała szansa na brak  spadkobiercy, wplątywał się harem.

Dion, głównodowodzący armii, nie miał takiego problemu. Zakochał się, urodził mu się syn i nie chciał mieć dzieci z nikim innym.

O ile przekonanie o driadach nie było zbyt często brane na poważnie, a budowa floriańskich kobiet była zależna od panującego tu klimatu, mamę Luka można było uznać za prawdziwą driadę. Lavender, bo tak brzmiało jej imię, była wysoka. Miała długie ręce i nogi, wątłą budowę, ale była silna jak nikt inny. I do tego bardzo piękna.

Jej skóra byka koloru żonkili, jej długie to łydek włosy koloru lawendy były delikatne niczym puch. Liliowe oczy, które odziedziczył Luk, były bardzo spokojne. Tak samo jak jej osobowość. Kochała swoją rodzinę, ale często tęskniła do łąk i lasów z których pochodziła.

Lavender pocałowała syna w czoło.

-Mamo...- chłopak przewrócił oczami, ale w głębi duszy cieszył się z bliskości rodzicielki. Wiedział, że przez pewien czas nie usłyszy jej głosu, nie będzie mógł się do niej przytulić. Wyrusza na wyprawę i nikt nie wiedział czy wróci żywy.

-Co jest nie tak z chęcią pożegnania się ze swoim dzieckiem?- jego matka zmarszczyła brwi. Na jej zazwyczaj spokojnej twarzy gościło zaniepokojenie. Pogłaskała syna po głowie i uśmiechnęła się do niego smutno. Podała mu spakowane tobołki i jeszcze raz dokładnie wytłumaczyła co gdzie ma.

-Pamiętaj, dobrze osiodłaj konia. Jak będziesz źle się czuł to nie bój się powiedzieć kolegom. Pilnuj żeby nie zardzewiał ci miecz i pij dużo wody.

Przez to, że driady mogły urodzić tylko jedno dziecko, bardzo się o nie troszczą. Wiedzą, że jeśli coś się stanie, już nigdy nie będą mogły mieć drugiego.

-Luk!-uszu Lavender i jej syna dobiegł głos Diona z sąsiedniego pokoju.- Pozwól na chwilkę.

Pan Lowell stał tyłem do drzwi, wpatrzony w płomienie kominka. Przez otwarte okno wiał wiatr, trzepocząc tkanymi firankami.

-Tak, ojcze?

Dion miał na twarzy wymalowany niepokój. Lata rycerskiej służby wyrobiły na jego skórze brzemię blizn. Luk dokładnie pamiętał każdą z nich. Ta pod obojczykiem.  Na ramieniu. W dolnym udzie, i ta ogromna szrama na brzuchu. Luk nigdy nie uważał, że są one szpetne albo że hańbą ojcowskie ciało. Wręcz przeciwnie, twierdził, że świadczą one o ogromnej odwadze i poświęceniu w kraju, w którym uroda była na pierwszym miejscu.

-Mam coś dla ciebie.- Dion podszedł do swojego sekretarzyka. Otworzył najniższą półkę, podniósł stos pergaminów i wyjął małą paczuszkę przewiązaną złotą wstążką. - Dostałem ją od twoich dziadków, rodziców twojej matki. Gdyby coś ci się stało...-Dion urwał, przełknął ślinę.- To może uratować ci życie.

Mężczyzna położył saszetkę na dłoni syna i zamknął ją w swojej. Potem puścił ręce Luka i przytulił go do siebie.

-Uważaj na siebie, dziecko. Proszę.

Luk wziął swoje tobołki, wszedł do stajni i skierował kroki do boksu swojego konia, Rilieu. Bułany ogier był jednym z trzech koni rodziny Lowell. Do jego ojca należała klacz Ophelia, a jego matka czasami wybierała się w podróże na karym koniu, Duncanie.

Chłopak pożegnał się z pozostałymi końmi, wziął Rilieu i ruszył do zamku, by powitać przybyłych książąt.

Córka Matki ZiemiiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz