Rozdział XXVI

446 28 4
                                    

Właśnie podczas tej nocy sztorm przestał  nas prześladować, a   żagle rankiem doniosły   nas do kolejnej z wysp, jaką mieliśmy odwiedzić. 

Atmosfera na statku była niemalże identyczna jak pierwsza rzecz jaka się mi z nią skojarzyła,  a była to   pustka i niepewność . I to właśnie uczucie czuliśmy  już chyba wszyscy, bo z  jakiegoś powodu, nawet Kaspian mało się odzywał oraz stronił od rozmów z kimkolwiek z załogi, milczał od rana i widziałam że, znów coś było na rzeczy, jednak kiedy sama  próbowałam podejść, ten  za każdym razem magicznie znajdował sobie inne zajęcie niż patrzenie samotnie  na wyspę. Ożywił się dopiero  kiedy mieliśmy  siadać w szalupy, ruszając porozdzielać  ludziom zadania.

I właśnie po tej czynności rodzeństwo Pevensie,  Astor, ja i on siedzieliśmy w jednej łodzi, by w drugiej znalazł się Drinian, Rince,  Ryczypisk i jeszcze paru potrzebnych nam  załogantów.

Jednak kiedy  stałam jeszcze na statku i czekałam na swoją kolej na zejście do wyznaczonej  łódki,  nie mogłam powstrzymać się przed przyglądałam się wyspie krytycznym wzrokiem. Łyse szczyty niewysokich pagórków niezbyt się do mnie uśmiechały, tak samo jak ja do nich. Czułam, że ta cała sytuacja wywołuje we mnie kolejne nienajlepsze przeczucie,  znowu wiedziałam dziś znów coś pójdzie nie tak jak powinno.

- Lorene? Idziesz? - nagle dotarł do mnie głos Kaspiana, który jak się dopiero zorientowałam, wyciągał do mnie rękę by pomóc mi wejść

- Idę...- powiedziałam walcząc z krzykiem gdzieś tam głęboko we mnie i podałam telmarowi swoją lodowatą dłoń 

A wraz z momentem kiedy to zrobiłam, poczułam jak Kaspian ściska ją lekko, jednak nie po to by mnie podtrzymać, bo wiedział, że bez problemu znajdę się na łódce, jak mi się wydawało,  zrobił to najwyraźniej po to by leciutko ocieplić swoją dłonią, moją. Mimo tego milczenia, ciągle okazywał jakieś cienie troski. I wszystko fajnie, gdyby chociaż chciał powiedzieć czemu od rana nie powiedział słowa  i pozwolił sobie pomóc. Gdyby nie milczał mogłabym  spojrzeć mu zadziornie w oczy i rzucić jakimś komentarzem dla polepszenia humoru, jednak teraz jedynie ścisnęłam jego dłoń na znak, że nadal tu jestem i wszystko może mi powiedzieć, nawet jeżeli znaczyłoby to, że wrócilibyśmy na statek i zejście na ląd by się opóźniło. Czułam się źle, z tą świadomością ,że coś jest nie tak, w końcu to był mój najbliższy przyjaciel...

Czy tak już zostanie na zawsze? Być może mimo nadziei, to będzie musiało wystarczyć.

Zrobiłam krok stając jedną nogą na łódce, kiedy coś twardego z tyłu gwałtownie popchnęło mnie do przodu, tak że niemal nie wpadłam do wody, gdyby nie to, że Kaspian złapał mnie silniej za dłoń i  talię, samemu niemal tracąc równowagę. Ironia, tylko mnie mogło zdarzyć się coś podobnego.

Oboje zaczęliśmy się lekko chwiać i blisko było byśmy przechylili się i nie wpadli do wody. By chociaż złapać jakąkolwiek równowagę, mimowolnie położyłam drugą dłoń na ramieniu telmara a on przesunął mi rękę na plecy, pochylając się nad moją twarzą. 

- Spokojnie. - powiedział łagodnie, takim tonem jaki znałam, uspokajająco przejeżdżając mi palcami wzdłóż mojego kręgosłupa,  uśmiechnęłam się czując na plecach ten ruch i mimo zaróżowionych policzków spowodowanych przez nagłą bliskość, które na moje świetne szczęście zawsze było mi widać na jasnej skórze twarzy, odezwałam się zadziornie 

- Czyli jednak nikt Ci nie ciachnął języka - rzuciłam, wywołując cichy śmiech u Kaspiana i lekki róż na policzkach? 

Nie zdążyłam się dokładnie przyjrzeć bo w czasie naszej krótkiej rozmowy,  szalupa faktycznie  przestała się chwiać. Dlatego oboje się wyprostowaliśmy i ciągle   będąc w ramionach telmara, usłyszałam ten sam głos załoganta z którym rozmawiałam wczorajszego wieczoru.

- Wybacz Lorene - powiedział  i uśmiechnął się do mnie niepewnie, a ja poczułam napięcie na ramionach Kaspiana, moment czyżby...?

- Pamiętasz moje słowa Asminie? - zapytał tym razem innym  głosem, bardziej dla mnie obcym, głosem wyniosłego  króla

- Tak, przepraszam panie - po tych słowach załogant zwiesił głowę i chwilę później wszyscy już płynęliśmy w kierunku pustej wyspy, blisko było aby nie porwały mnie kolejne rozmyślania, jednak wybawił mnie z nich głos  Ryczypiska.

- Wątpię, że Lordowie się zatrzymali gdzieś tutaj, brakuje jakichkolwiek oznak życia panie - rzuciła mysz, spoglądając czujnie na wyspę.

- Tak czy inaczej weź ludzi Ryczypisku i poszukajcie jedzenia - odparł mu wiosłujący telmar - Nasza czwórka ruszy się rozejrzeć

- Chwila, chyba piątka - głos Eustachego z tyłu, sprawił, że wszyscy jak na zawołanie się odwróciliśmy  - Nie przydzielajcie mnie znowu do tego szczura

- Słyszałem to. - rzuciła nieporuszona mysz

- Pasożyt i gumowe ucho...

- To usłyszałem również - mruknęła mysz i to proste zdanie wystarczyło, że  do wyspy przycumowaliśmy już w lepszych humorach. 

*** 

Kiedy już wysiedliśmy, jak przewidzieliśmy cała nasza czwórka poszła w głąb lądu, przygotowana już chyba na większość wydarzeń. Panowało między nami pewne napięcie, kiedy stopniowo szliśmy dalej, jednak ciągle zachowywaliśmy ciszę. Tylko ja patrzyłam bardziej na ścieżkę,  pozostała  trójka rozglądała się jedynie po dalszej okolicy i to prawie doprowadziłoby jedno z nich do problemów.

- Edek uważaj!

Złapałam szybko  chłopaka za kołnierz i odciągnęłam do tyłu, a ten skołowany dopiero spojrzał w dół w ciemną dziurę w ziemi, a zaraz po nim i inni zwrócili na nią uwagę, ale też na kamień do którego przywiązana byłą dosyć gruba lina. 

- Jednak ktoś tu był przed nami - mruknął Kaspian, a ja zostawiwszy Edmunda podeszłam do wyrwy od strony kamienia i zajrzałam w dół

-  Możliwe, że byli to Lordowie? - dopytała Łucja, a ja spojrzałam na Kaspiana, czekając na to co zdecyduje 

- Możliwe. - odpowiedział i wziął do ręki niewielki kamyk, by następnie rzucić go w dół z niewielką siłą, ten jednak opadał długo, bardzo długo - Co myślisz Lor?

Miałam autentyczną ochotę unieść brew z lekką pretensją, że dopiero teraz raczył się odezwać ale się powstrzymałam i podeszłam do liny, bacznie się jej przyglądając. Nigdy nie wiadomo jak długo tu była i czy jest wytrzymała.

- Nie przekonamy się póki tam nie zejdziemy - mruknęłam i bez czekania na ich zgodę zaczęłam schodzić w dół, wydawało mi się, że słyszałam jakiś protest, ale zmęczona już tym ciągłym strachem i załamaniami, najzwyczajniej w świecie, postanowiłam z tym zawalczyć, nie można się przecież cały czas bać czyż nie?

Zeskoczyłam na kamienne podłoże i pociągnęłam dwukrotnie linę na znak, że reszta może spokojnie schodzić w dół. Potem bezceremonialnie, trzymając w dłoni głowicę miecza weszłam głębiej do jaskini, mijając i przeciskając się między kruchymi skałami. Aż nie dotarłam do ślepego zaułka, gdzie już praktycznie nie dochodziło światło i ciężko było cokolwiek dojrzeć. I widząc już  mało co, miałam już ochotę zawrócić się i pójść w swoją stronę do momentu, kiedy coś mnie nie poraziło w oko. 

- Lorene? Gdzie jesteś? - usłyszałam gdzieś z głębi korytarza kiedy się odwracałam i widziałam jakąś sylwetkę pod wodą.

Ignorując pytanie, podeszłam bliżej i spojrzałam póki co z góry z tamto miejsce, nie to nie było martwe ciało, to był złoty posąg.

- Znalazłam coś! - odezwałam się głośniej, i pochyliłam się nad wodą, dostrzegając twarz postaci - Tu jest herb Lorda Restimara!

To przyśpieszyło kroki pozostałych.

Opowieści z Narnii : Zawiedzione SerceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz