Rozdział XXXV

258 22 5
                                    

Wieczna zima nigdy nie ustępowała w Narnii, mimo że teraz powinna nastąpić wiosna. Biała Czarownica postarała się o to już dawno temu, postarała się aby Narnijczycy powoli zapominali już jak pięknie wyglądały te lasy wiosną oraz latem i aby mogli je jedynie wspominać za coraz bardziej zamazanymi obrazami. W czasie, kiedy dni były długie a ich dzieci chciałyby ciągle spędzać czas na zawnatrz, biegając beztrosko po okolicy ich domów. Wyobrażając sobie, że biegają po zielonej trawie, o jakiej słyszały właśnie od starszych z nich. Od tych, którzy zostali jeszcze pozostawieni przez wiedźmę przy życiu.

Tamtego dnia sama słuchałam o takim barwnym świecie od wuja Rizdera, kiedy jechałam na jego grzbiecie, wtulona w plecy Centaura a stworzenia za nami zacierały jego ślady na suchym śniegu. Niewinna dziewczynka pod opieką jedynej dobrze znanej jej osoby i innych zwierząt.

- Pamiętam jeszcze kiedy jako mały kocmołuch galopowałem tymi drogami, po zielonej trawie, czując wiatr na skórze - opowiadał mi z ogromnym zapałem, kiedy z każdym, emanujacym spokojem krokiem, wygniatał kopytami śnieg. - Jak pięknie śpiewały w tedy wszelkie ptaki i jak żywe były drzewa, które potrafiły śpiewać razem z nimi.

Jak to małe i ciekawe świata dziecko, zainteresowana jego historią, oderwałam błękitne oczy od rażącego przez światło, białego śniegu, nie powstrzymując się od zadania wujowi pytania, wcześniej lekko się uśmiechając i przytulając go nieco mocniej.

- Ale wujku, jak mogą śpiewać drzewa? - zapytałam, spoglądając na niego, kiedy ten obejrzał się, patrząc na mnie przez swoje szerokie ramię z uśmiechem. Przypominając sobie tą sytuację z perspektywy lat, wydawało się, że prawdopodobnie niegdyś dla tego Centaura ta mała dziewczynka którą byłam, była w jego życiu dawką barw w świecie zakrytym jedynie białym puchem, przez władzę czarownicy. Światełkiem nadzei dla którego wstawał każdego dnia, by walczyć o przyszłość, dla podrzuconego dziecka, które tak naprawdę z ogromną dumą nazywał własnym.

- Już Ci wszystko wyjaśniam Lorene, zeskakuj

Mówiąc te słowa, Centaur przystaną na moment i pochylił się lekko, dając mi przy tym znać abym zeskoczyła z jego grzbietu na śnieg, co w tamtym czasie zrobiłam. Po chwili również pozwalając mu wziąć siebie na ręce.

- Więc jak wujku? - zapytałam ponownie, przyglądając się, dobrze mi znanym, ciemnym oczom oraz jego twarzy, a kiedy ten otwierał już usta by mi odpowiedzieć, nagle oboje usłyszeliśmy krzyk i nieskładnie wypowiadane zdania, wywołane przez spłszalny, nieudolnie powstrzymywaniy płacz, ale nie należący kobiety a do mężczyzny.

Rizder przez całe życie był dla wszystkich opiekunem, niemalże strażnikiem lasu, dlatego bardzo szybko znów postawił mnie na ziemi i pozwolił sobie wejść na grzbiet, zawsze uważał, że bezpieczniej będzie jeżeli nie będzie mnie nigdzie zostawiał i zawsze będzie mógł sam dbać o moje bezpieczeństwo. Dlatego kiedy już ponownie jak przed chwilą, przylgnęłam do jego pleców , bardzo szybko pogalopował w miejsce skąd słychać było wcześniej wspomniany krzyk.

Niektórzy uważaliby, że było to nieodpowiedzialne, bo gdyby działo się tam właśnie teraz coś niebezpiecznego? Gdyby mogła stać się mi krzywda? Cóż kiedyś wuj kłócił się o to z panią borsuk, kiedy zabierał mnie od nich po nocownaiu w ich domku. I on niestety lub stety wygrał tą kłótnię, bowiem tak się składało, że nie dało się w tamtych czasach zachować dzieci w bańce. Bo prędzej czy później i tak tą śmierć ujrzą lub się o nią w jakiś sposób otrą, niezależnie w jakim będą wieku, taki w tedy był świat, a z resztą, nadal taki jest.

Opowieści z Narnii : Zawiedzione SerceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz