Rozdział XVII

570 32 4
                                    

Za parę kolejnych dni żeglugi, moje zastałe mięśnie zaczęły znowu działać tak jak powinny. Mimo, że rana na brzuchu nadal dokuczała, można było powiedzieć że wróciłam do względnej formy.

Jednak mimo tego, moje myśli ciągle cichutko powracały do ostatnich słów Kaspiana, które mimo wszystkich masek i tak sprawiały, że w sercu pojawiało się przyjemne ciepło.

Rozmyślenia na ten temat porywały mnie coraz częściej, dlatego nawet pod pokładem , kiedy chodziłam powoli między beczkami owoców i sprawdzałam stan jedzenia, znów porwały mnie rozmysły, między innymi te, czy jestem na to gotowa.

W którymś momencie swojego letargu, przystanęłam przy beczce z rumem, żeby za moment się o nią oprzeć. Było blisko, bym dała porwać się myślom, kiedy nagle usłyszałam kroki na drewnianych schodkach, gdzieś z przodu.

Odchyliłam nieco głowę w tamtym kierunku, żeby zobaczyć jak już całkiem dobrze znany mi blondyn schodzi po nich i czym prędzej podbiega do kosza z owocami, żeby zaraz wyciągnąć z niego pomarańczę i ukryć ją sobie pod koszulką. Szczerze? Słaba kryjówka na takie rzeczy.

Gdyby był ktoś inny, najprawdopodobniej przymknęłabym oko, a jednak u mnie ten chłopak nagrabił sobie już zbyt wiele do spłacenia.

Nagle stanęłam tuż za nim, sprawiając, że gdy ten chciał się odwrócić i uciec, wpadł wprost na mnie.

- Zabieranie czegokolwiek bez pytania nazywamy tu kradzieżą - powiedziałam patrząc na chłopaka z góry

Ten, chyba zaskoczony, parę chwil myślał nad odpowiedzią, jak się okazało, tak samo marną jak i kryjówką na wzięty owoc.

- Nie wiem o czym mówisz - wycedził, chcąc mnie minąć i zrobiłby to, gdyby nie moja ręka, która nie pozwoliła mu na dalszą drogę.

- Owszem wiesz - powiedziałam, spoglądając chłopakowi w oczy , a kiedy ten przez dłuższą chwilę wpatrywał się w moje tęczówki  bez słowa, gwałtownie uderzyłam dłonią o drewnianą skrzynie obok nas - Uwierz znałam lepszych kłamców od ciebie...

W tamtej chwili źrenice chłopaka nieco się rozszerzyły.

- Gdybyś zapytał, dostałbyś bez problemu. Ale że tego nie zrobiłeś...

Bez słowa wyciągnęłam drugą dłoń po owoc, jednak jak widać Eustachy w dalszym ciągu nie chciał się go tak łatwo pozbyć, o ironio dlaczego wszyscy blondyni muszą być taci uparci..

Westchnęłam przeciągle, kiedy chłopak nie chciał współpracować.

- Ryczypisk! Astor! - krzyknęłam głośniej, zaraz gdzieś u góry słysząc charakterystyczne głosy stąpania butów elfa

Wojownik z lekko potarganymi włosami zszedł po drewnianych schodkach i oparł się o beczkę tuż obok mnie, a na jego ramieniu siedziała mysz z wyciągniętą szpadą.

- Oddaj a zapomnimy o sprawie - rzuciłam bez konkretnego przekonania i przyjrzałam się jego jeszcze bardziej przestraszonej twarzy

Kiedy chłopak się nie odzywał, spojrzałam krótko na Ryczypiska, który cały czas stał w gotowości do ataku. Dlatego kiwnęłam krótko głową, pozwalając mu na działanie, dlatego że sama nie chciałam jeszcze zbyt dużo trenować, by rana znów się nie otworzyła.

Zwierzę zeskoczyło z ramienia elfa i wskoczyło na skrzynie naprzeciw chłopaka, chcąc uderzyć go ogonem, który został przez tamtego złapany. Na moją twarz wskoczył uśmiech, zdając sobie sprawę z tego co zaraz nastąpi.

- Dajcie mi spokój... - zaczął kuzyn rodzeństwa, ale przerwał gdy chłodne żelazo zbliżyło się do jego szyi

- Nie waż dotykać się mojego ogona - powiedziała mysz, a w spojrzeniu Eustachego odnalazłam strach - Sam czcigodny Aslan mi go podarował i nikt, powtarzam NIKT - tu mysz dała akcent na ostatnie słowo - Nie będzie go tykać. Kropka i trzy wykrzykniki.

Opowieści z Narnii : Zawiedzione SerceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz