Rozdział 26: Melissa

62 8 40
                                    

Przekręcałam się z boku na bok, nie mogąc się kompletnie ułożyć do snu. Byłam zmęczona, jednak jakimś dziwnym sposobem przez ciało przepływało dziwne pobudzenie. Miałam podejrzenia, przez co to odczucie powstało. Porozmawiałam z resztą, zaakceptowałam ich, a do tego oni uznali mnie za jedną z nich. Uśmiechnęłam się pod nosem. Do głowy wrócił moment, gdy Maddy i Aria do mnie podbiegły. Wydawały się, jakby naprawdę się za mną stęskniły. W piersi szybciej biło serce. W końcu miałam przyjaciółki, którym na mnie zależało...

Nie, nareszcie zdobyłam paczkę przyjaciół, o jakiej mogłam marzyć. Każdy był inny. Należeliśmy do grupy zdrowo zakręconych, ale każdy znajdował się na innym poziomie. Chłopacy pewnie i tak uważali, że razem z Maddy i Arią znalazłyśmy się na piedestale.

Po ich wyjściu czekała mnie rozmowa z rodzicami. Pytali, o czym rozmawialiśmy, więc musiałam nieco nazmyślać i wyjaśnić sytuację. Nie powiem, okazało się to o wiele trudniejsze, niż na początku zakładałam, jednak czytanie kryminałów przez te wszystkie lata się opłacało. Byłam chyba mistrzem kłamstw, bo połknęli wszystko jak pelikany niemal od razu, nie rozdrabniając się na szczegóły. Ewentualnie istniała opcja, że to ja zostałam w taki sposób zrobiona przez mamę i tatę. Może to tylko podpucha i tak naprawdę to ja uwierzyłam, iż oni uznali każde moje słowo za prawdę, a tak naprawdę to nie?

Nie, rodzice nie są mistrzami zbrodni...

Coś uderzyło w okno. Niemal podskoczyłam na łóżku, będąc gotową, by dzwonić do reszty. Jakiś demon chciał się dostać do mojego domu? Ponownie usłyszałam pyknięcie w szybę. Odkopałam się spod kołdry. Tak długo, jak nie otwierałam powłoki, byłam bezpieczna, prawda? Złapałam za kij bejsbolowy, stojący między półką z książkami a szafką przy łóżku. Tak dla ubezpieczenia się w razie potrzeby. Podeszłam powoli do szkła, by się nieco rozejrzeć. Przy granicy z lasem niczego nie widziałam, dlatego zaczęłam powoli skanować podwórko, aż w pewnym momencie natrafiłam na zakapturzoną postać. Mocniej ścisnęłam rączkę kija, jednak szybko poluzowałam dłonie, gdy dostrzegłam świecące się na oczy.

Jeremy?

Odłożyłam swoją broń na miejsce, wróciłam do okna, po czym złapałam za rączkę i je uchyliłam, wpuszczając do pomieszczenia nieco chłodniejszego powietrza. Od razu przeszedł mnie dreszcz.

— Jeremy? — odezwałam się na tyle głośno, żeby usłyszał, ale też na tyle cicho, by nie obudzić rodziców.

Nie wiedziałam, co by sobie pomyśleli, gdyby wyszło, że w środku nocy przyszedł tu jakiś chłopak.

— Zejdź na dół — poprosił, mówiąc niemal identycznym tonem.

Zmarszczyłam brwi, ale ostatecznie przytaknęłam. Zamknęłam okno. Podeszłam do łóżka, wciągnęłam na stopy kapcie, z krzesła obrotowego wzięłam bluzę. Zarzuciłam ją na ramiona. Podeszłam do drzwi, odblokowałam zamki, po czym wyjrzałam na korytarz. Przez moment przyglądałam się wejściu do sypialni rodziców, ale, na szczęście, ani mamy, ani taty nie obudziła moja pogawędka z Jeremym. Powoli i niemal na palcach wyszłam z pokoju, kolejno jak najciszej zamykając powłokę. Odwróciłam się przodem do holu, by następnie przejść przez krótki odcinek, prowadzący do schodów.

Zatrzymałam się gwałtownie, gdy podłoga zaskrzypiała, przez co zastygłam w bardzo dziwnej pozie. Moja lewa noga była uniesiona za mną, stałam na palcach przy prawej, a do tego ręce miałam rozpostarte jak ptak, trzymając równowagę. Rzuciłam okiem na drzwi do pokoju rodziców, ale dalej spali. Odetchnęłam z ulgą. Po kilku następujących krokach przystanęłam na krawędzi schodów. Zeszłam, uważając pod nogi. Dla bezpieczeństwa złapałam się balustrady. Kolejno przebiegłam na palcach na koniec korytarza, gdzie znajdowało się wyjście na ogród. Odblokowałam obydwa zamki i wychyliłam się za próg domu.

ShadowsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz