Rozdział 30: Jeremy

48 9 18
                                    

Ciszę po walce przerwał trzask, rozpadających się kryształów. Wszystkie Weskoki zostały zniszczone, jednak udało im się zebrać żniwo. Nikt z tej rodziny – ani dorośli, ani dzieci, ani ich pies – nie przeżyli. Ich szczątki leżały wszędzie wokół. Co odwróciłem wzrok, dostrzegałem luźne narządy, płaty rozerwanej skóry, resztki ubrań. Gdzieś zauważyłem poszarpane kończyny, nie do końca oczyszczone z ludzkiego mięsa kości... A przede wszystkim mnóstwo krwi, którą przesiąknęła gleba. Zapewne każdy z nas miał czerwone podeszwy przy butach.

Siłą się powstrzymywałem, aby nie zwrócić wszystkich posiłków, jakie dziś spożyłem. Widzieliśmy wiele rzeczy, często krwawych, ale dwójka małych dzieci, rozszarpanych tak, że przy ich korpusach nie została ani jedna kończyna, z ledwie trzymającymi się na szyjach głowami... To mnie pokonało. Nie mogłem na to patrzeć. Te szkraby miały przed sobą całe życie, prawdopodobnie nie zaczęły nawet szkoły. Współczułem reszcie ich rodziny. Dziadkom czy wujostwu, które prawdopodobnie zostanie zmuszone do pochowania czwórki krewnych, gdy ktoś od nas – osoba stacjonująca w policji – ogłosi im przykre nowiny.

Zerknąłem na resztę. Też nie potrafili na to spoglądać bez skrzywionych min. Obwinialiśmy się. Nie znaleźliśmy się tu wystarczająco szybko, aby zapobiec tragedii. Zamiast skupić się w stu bądź i dwustu procentach, szliśmy tu beztrosko, jak gdyby nigdy nic się nie działo. Nie tak to powinno wyglądać. Naszym obowiązkiem była ochrona ludzi, a tymczasem... Zawiedliśmy.

Złapałem się za głowę, zaczesałem włosy. Kątem oka zauważyłem, jak bliźniacy na siebie spojrzeli ze wstydem w oczach, a Duncan podszedł do pobliskiego drzewa. W ciągu kilku sekund uderzył w korę pięścią. Powtórzył to kilkakrotnie, powtarzając pod nosem przekleństwo:

— Kurwa, kurwa, kurwa...

On też czuł, że spartoliliśmy robotę. Maddy patrzyła na całe pogorzelisko. Przypatrywała się Arii, która, trzymając w dłoni różaniec, odmawiała modlitwy.

— Dlaczego te cholerne demony muszą się tak lubować w ludzkim mięsie i krwi? — Maddy załamał się głos.

Oplątała się ramionami. Bliźniacy stanęli obok niej, by kolejno ją przytulić, by już nie patrzyła na ten widok. Maddy nie umiała przeżyć krzywdy drugiej osoby. Brała na siebie wiele rzeczy, najbardziej się obwiniała i starała się naprawić świat, ale to tak nie działało. I ja, i reszta, i tata próbowaliśmy jej przemówić, że pierwszego wymiaru nie dało się poprawić. Drugiego tym bardziej. Nic nie zmieni tego, jak wyglądały i co się w nich działo. Siła wyższa na to nie pozwalała.

— „A jeśli chodzimy w światłości, tak jak on jest w światłości, mamy społeczność między sobą, a krew Jezusa Chrystusa, jego Syna, oczyszcza nas z wszelkiego grzechu" — zacytowała Aria.

— Chcą się jebańce „oczyścić"... — rzucił wkurzony Duncan. — Tylko czemu, kurwa, w taki sposób? — Wskazał na obozowisko.

— Nic na to nie poradzimy, Can... — powiedziałem spokojnie. — Taka ich natura.

— Natura, kurwa...

Miałem coś odpowiedzieć, jednak się zaciąłem. Po kręgosłupie przebiegł dreszcz, który przeszedł aż końcówki włosów na głowie. Odwróciłem się gwałtownie. Czułem przy tym, jak oczy się rozświetlają. Wzrok każdego wbił się w moje plecy, kiedy przyglądałem się zalesieniu jak zaczarowany.

Przełknąłem ślinę.

— Jeremy? — zaniepokoiła się Maddy.

— Wszystko okej? — dopytał Duncan.

Oblizałem wargi.

— Coś czuję...

Wszyscy niemal stanęli na baczność.

ShadowsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz