Rozdział XXXIII.

307 20 10
                                    

— Idź do apteki, znowu mam gorączkę. — spojrzała na termometr.

— Znowu? Nie mam pieniędzy na leki. — rzucił kręcąc kolejnego papierosa.

— Jak to nie masz pieniędzy? Dostałeś ostatnio zlecenie. Wszystko przejebałeś? — spojrzała na niego z drugiego końca stolika.

— No tak jakoś wyszło. — wzruszył ramionami.

— Gdybyś zainwestował w ogrzewanie to nie musiałbyś kupować lekarstw. — wychyliła się zabierając papierosa z kupki.

— Ja go nie potrzebuje.

— Bo ciebie ma co grzać. — parsknęła śmiechem odpalając skręconego papierosa.

— Mówiłem żebyś ze mną spała to nie chciałaś. — uniósł kącik ust ku górze zerkając na nią.

— Wole stać się kostką lodu niż z tobą spać. — burknęła opierając brodę na dłoni. — Znudziłeś się już mną? — zapytała już chyba setny raz tego dnia.

— Tch! Jesteś taka wkurwiająca. — wrzucił papierosy do starej, pogniecionej paczki. — Idę po te zasrane leki. — wstał od stolika.

— Czyli jednak masz pieniądze? — podniosła na niego wzrok z chytrym uśmiechem.

— Jak na chorą to jesteś w dobrym humorze. — odwzajemnił jej uśmiech, a potem zniknął za drzwiami pokoju.

— Spierdalaj brudasie. — rzuciła pod nosem gasząc papierosa w popielniczce. Toji poszedł po leki ale prawdopodobnie już dzisiaj nie wróci. Zawsze gdy wychodził wieczorem to wracał nad ranem zalany w trupa. Skoro nie wróci to znaczy, że w końcu może wziąć gorącą kąpiel. Mężczyzna nie miał ciepłej wody w mieszkaniu więc gdy tylko znikał na całą noc grzała w garnku wodę i wlewała do wanny.

Ściągnęła z siebie dresy mocno trzepiąc, a z kieszeni wypadł srebrny klucz. Kucnęła łapiąc go w palce i przyglądając się mu. — Skąd ja to mam? — wyprostowała nogi i ponownie założyła na siebie dresy. Przeszła przez krótki korytarz i głośno nabrała powietrza wsadzając klucz do zamka drzwi. Ku jej zdziwieniu przekręcił się, a drzwi same się otworzyły. Jej nogi same z siebie zrobiły krok do przodu, a potem następny. Z każdą sekundą zbiegała po schodach coraz szybciej aż w końcu wybiegła z budynku.

Bosymi stopami stanęła na zimnym śniegu rozglądając się po ciemnej ulicy. Toji mieszkał w ubogiej dzielnicy gdzie nic nikogo nie interesowało więc losowi przechodnie kompletnie nie zwrócili uwagi na kobietę ubraną w męskie ubranie. Nabrała głośno zimnego powietrza do płuc i zaczęła biegnąć przed siebie. Nie miała zielonego pojęcia gdzie się znajduje, ale może uda jej się trafić na coś co rozpozna. Biegła ile tylko sił miała. Zimne powietrze w płucach dawało o sobie znać w jej trzewiach. Skarpetki już dawno zdołały przemoknąć, a stóp kompletnie nie czuła.

Przy którymś skrzyżowaniu zauważyła dobrze znany billboard i już wiedziała gdzie ma biec. Gdy w końcu znalazła się pod wieżowcem, w którym mieszkali wbiegła do środka naciskając guzik windy. Dwie kobiety na recepcji patrzyły na nią jak na wariatkę i gdy jedna chciała ją zaczepić ta zdążyła zniknąć za drzwiami windy. Niespokojnie przebierała nogami i dmuchała w zamarznięte czerwone dłonie.

Stanęła przed drzwiami biorąc głęboki oddech. Serce biło jej szybko nie wiadomo czy od wysiłku czy z podekscytowania, bo zobaczy go pierwszy raz od tak dawna. Była pełna tęsknoty za całą jego osobą. Jedyne o czym teraz marzyła to o gorącym, mocnym uścisku. Wiedziała, że nie byli teraz tak blisko jak kiedyś ale miała nadzieje, że nie zapomniał o niej i o wszystkim co razem stworzyli.

Zapukała kilka razy i chwilę poczekała jednak gdy nikt jej nie otworzył złapała za klamkę, a drzwi się otworzyły. Zmarszczyła brwi niepewnie wchodząc do środka. Już od wejścia otuliło ją ciepłe powietrze. Chociaż było ciemno to i tak widziała, że wszystko jest na swoim miejscu, ten zapach, który zapamiętała również się nie zmienił. Smutne oczy lekko się zaświeciły kiedy zauważyła białowłosego leżącego głową na biurku. Usiadła na przeciwko sięgając lodowatą dłonią do jego policzka.

— Satoru. — wyśpiewała słabo na co ten lekko się przebudził.

— Hm? Kto to? — uchylił powieki, a ich wzrok się napotkał. Jak bardzo tęskniła za tym kontaktem wzrokowym z którego potrafili wyczytać dosłownie wszystko. W szoku zerwał się z krzesła mrugając kilka razy.

Umarłem czy jaki chuj?

Przebiegło mu przez myśl patrząc w zdumieniu na swoją zmarłą żonę. Patrzyła na niego tym smutnym wzrokiem. Zrobił krok do tyłu gdy ta wstała z krzesła. Szczerze mówiąc był przestraszony, bo przecież nikt na co dzień duchów nie widuje. — Satoru. — stanęła przed nim, a ten nie miał już gdzie uciec. Wpadł na okno ciągle gapiąc się na kruchą sylwetkę.

— Nie rozumiem. Jesteś duchem? — zapytał marszcząc brwi. Jeszcze bardziej zdziwiło go to, że zaśmiała się na jego pytanie.

— Nie, to naprawdę ja. — złapała jego dłoń i położyła na czerwonym od zimna policzku. Nie mógł w to uwierzyć. Przecież Zenin powiedział, że nie żyje. Nawet wyprawił jej skromny pogrzeb, a teraz stała przed nim mówiąc, że to naprawdę ona. Wyciągnął drugą dłoń łapiąc kosmyki jej włosów. Były o wiele dłuższe niż wtedy gdy umarła.

— [y/n]? — gdy tylko usłyszała swoje imię momentalnie zalała się łzami wpadając w jego ramiona.

— Satoru! — zawyła głośno w jego klatkę piersiową. Nie miał już wątpliwości, bo to była ona. Stała przed nim we własnej osobie. Jego świat momentalnie nabrał ponownie kolorowych odcieni. Płakała głośno trzęsąc się w jego ramionach. Za tą płaczącą kobietą znajduję się mała dziewczynka, która nigdy nie potrafiła wyrazić swoich emocji w słowach. Obnażała przed nim najskrytszą emocje. Ale kompletnie mu to nie przeszkadzało, bo rozumiał wszystko gdy tylko na nią spojrzał. Znał ją na wylot. Wiedział kiedy jest smutna, zawiedziona, zła czy czuję się niezręcznie.

Wystarczyło tylko jedno spojrzenie, a wiedział już wszystko.

Oparł czoło o jej głowę zaciągając się jej zapachem jednak nie pachniała tak słodko jak dawniej. — Gdzie ty do cholery byłaś? — zapytał cicho mocno ją obejmując. Chciała mu odpowiedzieć jednak te emocje, które ogarnęły jej ciało nie pozwalały się przebić. Stali w milczeniu próbując jakoś wypełnić miłością stęsknione serca.

— Tak wiem. Schudłam, nic nie musisz mówić. To przez tą tęsknotę. — mruknęła wchodząc do napełnionej wanny gorącą wodą. Satoru oparł łokcie na brzegu wanny wpatrując się w jej twarz.

— Nie obchodzi mnie to. W końcu do mnie wróciłaś. — uśmiechnął się słabo.

— A gdzie miałam wrócić jak nie do ciebie? — zaśmiała się.

— Przysięgam, że zabije tego skurwiela za to co ci zro- — przerwała mu łącząc ich usta w mocnym pocałunku.

— Przysięgnij, że nigdy już nikogo nie zabijesz. — szepnęła odsuwając się od niego. Westchnął głośno przymykając oczy.

— Przysięgam. — uśmiechnął się ponownie ją całując.

— Swoją drogą to dalej jesteśmy małżeństwem? — zapytała opierając głowę o ścianę wanny.

— Chyba nie, nie wiem. — wzruszył ramionami. — Teoretycznie nie żyjesz. — dodał po chwili.

— Satoru, może tak byśmy wyjechali razem. Gdzieś daleko i nikomu o tym nie powiedzieli? — zerknęła na niego kątem oka.

— Może. — powiedział rozmarzony.

Była mu niewyobrażalnie wdzięczna. W szczególności za okazywanie cierpliwości. Za uprzejmość wobec jej niepewności. Za to, że spoglądał w jej zmęczone oczy i oferował miejsce do odpoczynku. Dziękowała za utrzymywanie jej w cieple i trzymanie jej gdy sprawy stawały się zbyt ciężkie dla jej ramion. Dziękowała za wspieranie i wysłuchanie. Dziękowała, że ją kochał i nauczył jak kochać.

𝑪𝒍𝒆𝒂𝒓 𝒃𝒖𝒔𝒊𝒏𝒆𝒔𝒔 ★ Gojo Satoru x f!readerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz