Rozdział XXIII.

434 21 14
                                    

— W czym panu pomóc? — niska ekspedientka z uśmiechem na twarzy podeszła do rozglądającego się Satoru.

— Szukam pierścionka zaręczynowego. — skwitował zaglądając w gablotę.

— Srebrny czy złoty? — zapytała wysuwając szufladę.

— Srebrny. — złapała za pudełka ze srebrną, równo poukładaną biżuterią. Przyglądał się każdemu z nich próbując wybrać ten, który pasowałby do niej idealnie. Chwilę się zastanowił i złapał w palce błyszczący pierścionek z małym błękitnym diamentem.

— Poproszę ten. — przyjrzał się mu bliżej.

— Jaki rozmiar palca ma wybranka? — spojrzała na niego.

— Rozmiar? — zmarszczył brwi nie rozumiejąc o co jej chodzi.

— Ma szczupłe czy grubsze palce? — zapytała śmiejąc się pod nosem.

— Szczupłe. — stwierdził.

— Myślę, że ten będzie pasował. Zalecam dyskretnie zmierzyć palec wybranki jeżeli okaże się za mały bądź za duży można zwrócić. — złapała biżuterię od mężczyzny i zaczęła pakować.

— Myślę, że nie będzie z tym problemu. — uśmiechnął się.

— Kartą czy gotówką? — zapytała podając mu czerwone pudełeczko.

Chociaż było już po trzynastej to tak jak przypuszczał ta jeszcze spała. Gdy tylko zbliża się weekend i oboje mają wolne [y/n] zapada w sen zimowy, z którego nie łatwo ja wybudzić. Kucnął przy łóżku delikatnie łapiąc jej drobną dłoń. Powoli wsunął pierścionek na serdeczny palec. — Idealny. — szepnął pod nosem ściągając srebro.

— Satoru? — odezwała się zaspanym głosem przecierając twarz dłonią, na której jeszcze przed chwilą widniał pierścionek.

— Tak? — odparł patrząc na nią.

— Co robisz? — uchyliła powieki przeciągając się.

— Sprawdzam czy oddychasz. Spałaś z jakieś piętnaście godzin. — zaśmiał się siadając na skraju łóżka.

— Dziwisz się? Jest sobota. — podniosła się zawieszając ręce na jego ramionach.

— Wyspałaś się? — złapał jej dłoń.

— Ani trochę. — mruknęła kładąc głowę z zagłębieniu jego szyi.

— Dzisiaj jest bankiet, powinnaś zacząć się szykować. — w odpowiedzi usłyszał głośne jęknięcie z niezadowolenia.

— Musimy tam jechać? Wolałabym leżeć dzisiaj w łóżku. — puściła go ponownie opadając plecami na pościel.

— Tak musimy. — westchnął wstając z łóżka. Ani trochę nieprzejęta odwróciła się na bok plecami do niego.

— Obudź mnie za godzinę. — rzuciła zamykając oczy.

— Czarna czy biała? — stanęła na przeciwko mężczyzny z dwoma wieszakami w ręku.

— Biała. —spojrzał na nią przelotnie.

— Czyli czarna. — uniosła sukienkę wyżej przyglądając się jej.

— Po co mnie pytasz skoro wybrałaś inną? — zmarszczył brwi.

— Chciałam się upewnić, która jest gorsza. —wytknęła język znikając za drzwiami sypialni.

— Mam coś dla ciebie. — wyszczerzyła się wyciągając zza pleców brązowe pudełko.

— Dla mnie? — wskazał na siebie palcem.

— Dostałam pierwszą wypłatę więc kupiłam mały prezent dla ciebie. — podała mu pudełko. Powoli je otworzył uśmiechając się widząc zegarek na skórzanym pasku. — Podoba ci się? — spytała z poważną miną.

— Oczywiście. — wyjął zegarek z pudełka i zapiął go na lewym nadgarstku.

— Zawsze znajdziesz jakąś głupią okazje żeby mi coś kupić. Ja okazji nie mam ale chciałam ci tylko podziękować, bo wiem jak ciężko jest kochać taką osobę jak ja. — miękki uśmiech zawitał na jej ustach.

— Kto kiedykolwiek pozwolił ci pomyśleć, że kochanie ciebie jest ciężkie? Kochanie ciebie jest na prawdę łatwe. Kiedy na ciebie patrzę, wszystko co czuję to miłość. — złapał jej policzek pochylając się aby złączyć usta w miękkim pocałunku.

— Ja ciebie też bardzo, bardzo kocham. — wyszeptała śmiejąc się.

— Chodźmy, bo się spóźnimy. — złapał jej dłoń i ruszył ku wyjścia z mieszkania.


Głośną rozmowę między dwoma kochankami w samochodzie przerwał głośny pisk opon i huk rozbijającego się auta, a już chwilę po tym zapadła ciemność. Uchyliła ciężkie powieki spoglądając w dół. — Jakim kurwa cudem. — wyszeptała patrząc na kawałek metalu wbitego w jej brzuch, który ociekał brunatną krwią. Zamglonym wzrokiem spojrzała w lewo i kompletnie zamarła. Satoru leżał bezwładnie na kierownicy, a z jego skroni sączyła krew spływająca po jego twarzy. Sięgnęła dłonią do jego ramienia i delikatnie nim potrząsnęła.

— Satoru! — krzyknęła słabo jednak ten jej nie odpowiedział. Ponowiła ruch tym razem mocniej. —Kurwa, obudź się. — do oczu napłynęły jej łzy gdy spod maski wydostał się mały ogień. Metal dosłownie wrzynał się w jej skórę powodując coraz większy dyskomfort.

— Muszę nas z tego wyciągnąć. — szepnęła łapiąc za ciało obce w jej brzuchu. Z bólu dosłownie zdzierała sobie gardło próbując wyciągnąć ten cholerny metal. Gdy już jej się udało łapała do płuc jak najwięcej powietrza próbując wyrównać oddech. Złapała za klamkę od swoich drzwi jednak te nawet nie drgnęły. Nie miała innego wyjścia jak oprzeć mężczyznę o fotel, otworzyć drzwi z jego strony i jakoś wyczołgać się z samochodu. Opadła twarzą na mokrą jezdnie zwijając się z bólu.

— Muszę go wyciągnąć. — dzięki determinacji ostatkiem sił podniosła się na rękach i wdrapała na fotel. Odpięła jego pas i powoli go wyciągnęła. Ledwo patrząc na oczy przeciągnęła bezwładne ciało na drugą stronę ulicy w nadziei, że są wystarczająco daleko od stojącego w płomieniach samochodu.

— Proszę cię obudź się już. — położyła głowę na jego klatce piersiowej opadając z sił. Straciła już zbyt wiele krwi. Łzy błyszczały w jej [e/c] oczach. Kawałki jej serca upadały z głuchym stukotem na autostradę. Chwytała w dłonie ostre krawędzie serca zastanawiając się co z nimi zrobić i nawet kapiące krople z jej buzi nie potrafiły ich skleić. Przerażające jest to, że nie ma żadnego dźwięku kiedy serce się łamie. Wypadek kończy się hukiem, nawet pisanie piórem po kartce wytwarza dźwięk. Ale dźwięk złamanego serca to kompletna cisza. Ciężkie powieki zamykały się mimo, że próbowała mieć ciągle otwarte oczy. Zakrwawioną dłonią złapała za jego blade lico dając sobie odpocząć. Chciałaby żeby czas był dla niej łaskawy. Było jeszcze tak wiele rzeczy, które chciała mu powiedzieć. Jednak teraz może jedynie powiedzieć to gwiazdą z nadzieją, że Satoru jeszcze tutaj jest.








— Dobrze się spisałeś Higuruma. — w słuchawce telefonu rozległ się niski męski głos. — Moja córka i ten przeklęty Gojo nie dojechali na bankiet. —zaśmiał się parszywie.

— Cieszę się, że jest pan zadowolony. Karetka pewnie już dojechała na miejsce. — rozsiadł się wygodnie w fotelu w swoim biurze.

— Mam nadzieje, że zorganizowałeś to tak, że mojej córce nic się nie stało, bo gorzko tego pożałujesz jeżeli umrze. — rozłączył się, a zaraz po tym wszedł do głośnego pomieszczenia witając się z innymi obrzydliwymi i śliskimi osobami z tej branży. Mimo popełnienia tak okropnej zbrodni odpychający uśmiech nie schodził mu z twarzy.

𝑪𝒍𝒆𝒂𝒓 𝒃𝒖𝒔𝒊𝒏𝒆𝒔𝒔 ★ Gojo Satoru x f!readerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz