Rozdział XXXIV.

364 18 10
                                    

— Znalazłeś sobie już kogoś? Tym razem już prawie mnie stąd wyprowadziłeś. — zapytała przewracając ubrania do góry nogami w kartonie.

— Mam kilka na oku. — stwierdził uszczypliwie stając obok niej.

— Kilka? — spojrzała na niego nabierając więcej powietrza do płuc.

— Ostatnio przyjąłem ładne dziewczyny. Pytały mnie nawet o mój prywatny numer. — słyszała co mówił ale jakoś tak nie bardzo ją to obchodziło, bo lustrowała jego pół nagą, lekko świecącą od wody, nienaganną sylwetkę. — Jak zwykle nie wzruszona. — westchnął głośno.

— Satoru, powiedz mi jaka kobieta nie pytała cię o numer telefonu? — ocknęła się podnosząc wzrok na jego twarz.

— Ty.

— No właśnie, dlatego jesteśmy razem już cztery lata. — uśmiechnęła się delikatnie stając przed nim i pochylając się aby poszukać czegoś w innym pudle. — Coś nie tak? — zerknęła na niego chytrze się uśmiechając.

— Nie, skąd. — szepnął odchylając głowę do tyłu gdy przycisnęła pośladki do jego bioder.

— Przestań się tak wiercić. — rzucił ostro.

— To nie moja wina, muszę znaleźć koszulę. — stwierdziła niewinnie, nieznacznie poruszając przy tym biodrami. — Znalazłam! — krzyknęła prostując się.

— Ups. Chyba masz mały kłopot. — spojrzała w dół obracając się do niego twarzą.

— Z czego się cieszysz? To twoja wina. — powiedział lekko podirytowany.

— Moja? Nie wydaje mi się. — położyła wolną dłoń na jego klatce piersiowej zbliżając się niebezpiecznie. — Ktoś się chyba lekko zawstydził. — zachichotała niewinnie chociaż na jej ustach dalej widniał ten bezczelny uśmieszek. — Ogarnij to, zaraz będziemy mieć gości. — odsunęła się, a po chwili zniknęła za drzwiami łazienki.

— Jak na trupa wyglądasz nieziemsko. — zaśmiał się opierając biodro o blat.

— Ty za to jak na żywego wyglądasz tragicznie. — zerknęła na niego układając równo sztućce i talerze.

— Pomyślmy chwilę dlaczego. — ułożył palec na brodzie. — No tak. — pstryknął w palce. — Moja żona została zabita na moich oczach, nie zdążyłem się pożegnać, a po siedmiu miesiącach przychodzi do mnie jej duch, który okazuję się nie być duchem i w sumie to nie wiem czy mi odbiło czy to prawda. — wzruszył ramionami.

— Satoru. — ułożyła ostatnie nakrycie i podeszła do niego. — Uważasz, że duch byłby w stanie robić pewne rzeczy? — złapała za jego krawat rozwiązując go.

— Nie wiem, nigdy żadnego nie spotkałem. — parsknęła śmiechem na jego słowa.

— Cóż, niedługo się przekonamy. — zawiązała ponownie materiał i delikatnie pocałowała jego wargi. — Więc tak. Maki, Nobara, Shoko, Suguru, Megumi, Keisuke. To wszyscy czy o kimś zapomniałam. — wyliczyła na palcach i zerknęła na mężczyznę.

— Chyba, oby nikt więcej się nie zjawił. — rzucił odwracając głowę do tyłu gdy ktoś zapukał do drzwi.

Poprawiła szybko włosy i poklepała się kilka razy po twarzy. Stresowała się niewyobrażalnie. Dosłownie zalał ją zimny pot. Nie była nawet w stanie sobie wyobrazić jak wszyscy mogą zareagować na to, że jednak żyje. No, bo w końcu żyli w tym przekonaniu aż siedem miesięcy, kiedy ona żyła sobie gdzieś spokojnie w zaśmieconym mieszkaniu. Chociaż nienawidziła Tojiego za to co zrobił to i tak zastanawiała się co ten facet teraz robi. Ciekawa była czy jej szukał chociaż doskonale wiedział gdzie udała się po tym jak mu uciekła.

𝑪𝒍𝒆𝒂𝒓 𝒃𝒖𝒔𝒊𝒏𝒆𝒔𝒔 ★ Gojo Satoru x f!readerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz