Rozdział XVI.

486 26 19
                                    

— Dzień dobry. — podniosła się na łokciach patrząc na Satoru.

— Dzień dobry. — szepnął łapiąc ją za tył głowy aby złączyć usta w ulotnym pocałunku.

— Jak się spało? — zapytał gładząc kciukiem jej blady policzek.

— Dobrze, kiedy wstałeś? — zapytała widząc, że jest już w ubraniu.

— Ze trzy godziny temu. Wiesz, że jest już po dwunastej? — na jego pytanie zerwała się spod ciepłej pierzyny ruszając do drzwi. — Myślę, że powinnaś się ubrać zanim wyjdziesz. — poinformował ją zanim zdążyła złapać za klamkę. Spuściła głowę w dół patrząc na nagie ciało.

— Faktycznie. — sięgnęła do torby szukając świeżych ubrań. — Dlaczego nie obudziłeś mnie wcześniej? Twoi rodzice pomyślą sobie, że jestem leniwa. — westchnęła ubierając się.

— Chciałem cię obudzić ale mi zabroniono. — podniósł się z podłogi. — Poza tym tego nie ubieraj. — wyrwał jej z dłoni stanik. — Lepiej ci bez niego. — puścił jej przelotnie oczko i gdy założyła już bluzę wyszli razem z pokoju.

— Dzień dobry. — ukłoniła się nisko widząc rodzicielkę Satoru siedzącą przy kotatsu.

— Dzień dobry. — mama białowłosego spojrzała na nią z uśmiechem.

— A gdzie staruszek? — białowłosy rozejrzał się po mieszkaniu.

— Wyszedł do sklepu. Mówiłam mu, że to zrobię ale się uparł. — wzruszyła ramionami chichocząc.

— Jest jeszcze głupszy niż myślałem. Pójdę odśnieżyć podjazd żeby znowu się nie wywrócił. — przewrócił teatralnie oczami.

— Pójdę z tobą. — [y/n] ruszyła za mężczyzną.

Wyszli z domu ciepło ubrani. Satoru sięgnął po łopatę do odśnieżania z szopy i wziął się za pracę. — Twój tata choruje? — zapytała stojąc nad nim.

— Od kilku lat ma poważne problemy z kolanem dlatego przestał pracować i wyprowadzili się na wieś. — przerzucił śnieg na kupkę.

— Nie lepiej by było jakby zostali w mieście? No wiesz, w końcu tam jest lepsza opieka zdrowotna. — założyła ręce na piersi przecierając ramiona aby było jej trochę cieplej.

— Jest tu dobry lekarz, który się nim zajmuje. — wyprostował się. — Będziesz tak stała i się gapiła? — zapytał poprawiając jej czapkę.

— Jeszcze się krępuje być z twoją mamą sam na sam. — zaśmiała się niezręcznie. — Dobrze, usiądę na ławce i popatrzę. — uniosła dłonie w geście obronnym kiedy skarcił ją wzrokiem. Ręką strąciła śnieg z ławki i na niej usiadła. Wyciągnęła z kieszeni płaszcza papierosy i odpaliła jednego. Zerkała na pracującego Satoru z lekkim rozbawieniem, bo widać było, że ani trochę nie marzył teraz o robieniu takich rzeczy.

— Przyniosłam ciepłej herbaty. — słysząc ciepły kobiecy głos schowała papierosa. — Nie krępuj się, nie skarcę cię za to. — uśmiechnęła się siadając obok [y/n] podając jej kubek herbaty. Przyłożyła kubek do czerwonej od zimna twarzy przymykając delikatnie oczy.

— Cieplutko. — rozmarzyła się na co kobieta zachichotała.

— Satoru bardzo cię lubi. — oderwała kubek od twarzy patrząc na kobietę zdezorientowana jej słowami jednak po chwili uśmiechnęła się łagodnie.

— Musi pani wiedzieć, że ja też go bardzo lubię. Mam teraz tylko jego. — upiła łyk herbaty.

— Nie masz rodziny? — zapytała zerkając na nią.

𝑪𝒍𝒆𝒂𝒓 𝒃𝒖𝒔𝒊𝒏𝒆𝒔𝒔 ★ Gojo Satoru x f!readerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz