IX. Skutki wódki i słów wypowiedzianych zbyt szybko.

146 21 8
                                    

twitter @dekliinacja + #dawkawatt

miłego czytania!

Bryce był względnie nieirytujący i zgoła odmienny od chłopców, z którymi zazwyczaj miałam styczność. Był dość poważny, jednak z upływem czasu coraz mocniej wydawało mi się, że była to jedynie odruchowa maska narzucona przez jego fach, jak i nawyki zawodowe. Nasze stosunki nie były zerojedynkowe, więc przez część czasu zwracał się do mnie jak do koleżanki, a przez drugie pół jak do pracownicy.

Było specyficznie. Na pewno nie tak wyobrażałam sobie pierwszą poważniejszą pracę w kompletnie obcym mi mieście.

No, generalnie nie tak wyobrażałam sobie wejście w dorosłość.

Zdążyłam zaobserwować, jak wielką uwagę mężczyzna przykładał do wszystkich zadań, których się podejmował. Jednocześnie opowiadał o nich z niezwykle wielkim zawzięciem i pasją, nigdy ze zmęczeniem, irytacją czy znudzeniem. Widać było, że kochał swoją pracę, jednak starał się w niej pozostawać profesjonalnym i stonowanym do granic możliwości.

Nie zawsze mu się to, prawdę powiedziawszy udawało, a profesjonalizm niejednokrotnie zajeżdżał sztucznością, ale nie komentowałam niczego. Starałam się wyłapywać szczegóły, wciąż utrzymując przy tym pewien dystans.

Podczas wszystkich prowadzonych rozmów telefonicznych jego głos wyraźnie się zmieniał – nieco obniżał, zwalniał, przybierał inną manierę. Nie rzucał już kurwami na lewo i prawo, a wszystkie swoje myśli ubierał w barwne epitety.

Podczas rozmów ze mną jego głos natomiast wydawał się względnie naturalny, nieco nawet łagodny. Co prawda, początkowo rozmów pomiędzy nami wywiązało się naprawdę niewiele, jednak podczas trzech kolejnych dni współpracy zdążyłam się nawet przekonać, by zapytać go o jakiś nieistotny szczegół albo rozpocząć rozmowę o pierdole, która wydarzyła się po drodze.

Dużo słuchał.

Widziałam, jak uważnie przyglądał się moim ruchom i reakcjom, jednak nie komentował niczego. Wiele uszczypliwych odzywek puścił mimo uszu, a na żarty odpowiadał w naprawdę zbliżonym do mojego tonie.

Spędzał ze mną dużo czasu, jednak tytułował to koniecznością i nie forsował w tym absolutnie niczego. Podczas gdy ja zajęta byłam ogarnianiem bałaganu skumulowanego w jego papierach na przestrzeni ostatnich kilku lat, on siedział przy biurku i rozrysowywał jeden z kolejnych projektów, w międzyczasie ustalając również wszystkie szczegóły odnośnie nadchodzącej wystawy w jego galerii.

Nie czułam, by ciągle patrzył mi na ręce; po prostu pracowaliśmy obok siebie.

Początkowo nie rozmawialiśmy, jednak cisza pomiędzy nami nie była skrajnie niezręczna, co w pewien sposób mnie cieszyło.

Z Aidemem miałam problem właśnie tej natury – z nim po prostu nie dało się siedzieć w ciszy. Ciągle musiał o wszystko pytać, opowiadać po raz setny niestworzone historie czy po prostu bredzić pod nosem. Choć skłamałabym mówiąc, że go nie lubię, to czasem nie potrafiłam w jego osobie przecierpieć tego jednego, nieszczęsnego szczegółu. Jego buzia się po prostu nigdy nie zamykała. Nasze słoneczko czasem lubiło dawać w kość, ale z wolna i do tego przywykałam.

Bryce był kompletnie inny. Zachowywanie komfortowej i naturalnej ciszy oraz praca w niej wydawały się być jednymi z istotniejszych elementów jego usposobienia. Był dość spokojny, choć zdawało mi się czasem, że jego opanowanie rysowało się jedynie w mojej obecności.

Dawka ŚmiertelnaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz