Kiedy miałam cztery lata, tata na dwa miesiące przed Bożym Narodzeniem zaprosił mnie do swojego gabinetu i byłam przekonana, że odkrył moją małą zbrodnię, którą było roztrzaskanie figurki aniołka mojej okropnej babci. Tak się jednak nie stało.
Tego dnia napisałam swój pierwszy list do Świętego Mikołaja, a przynajmniej brałam udział w pisaniu go. Krótko mówiąc: ja dyktowałam, tata pisał.
Byłam niesamowicie szczęśliwa, kiedy pod choinką znalazłam prezent, który sobie zażyczyłam. Rok później powtórzyliśmy to, a kiedy miałam sześć lat, potrafiłam już sama sklecić w miarę sensowne zdania.
W moje ósme urodziny, mój rok starszy brat złamał tajemnicę i powiedział mi prawdę. Nie chciałam mu wierzyć, ale kiedy zakradłam się do salonu i zobaczyłam, że to nasi rodzice układają pod drzewkiem podarunki... rozpłakałam się jak bóbr.
Takim sposobem dotarło do mnie, że listy, które adresowałam do Mikiego na Biegun Północny, tak naprawdę szły donikąd.
Teraz miałam już szesnaście lat, w Świętego oczywiście nie wierzyłam, ale listy nadal pisałam i jeden z nich umieszczałam właśnie w nurcie rzeki, która przepływała przez naszą dziurę.
Wiem, że nie powinno się śmiecić, ale to był tylko papier umazany atramentem, a ja wypuszczałam tutaj listy kilka razy w roku od trzech lat. Treść dzisiejszego była krótka, ale czułam, że to wystarczy.
Droga Jane,
Dzisiaj mija trzeci rok odkąd postanowiłaś nas opuścić i cały czas boli to w równym stopniu. Czas nie leczy ran, po prostu sprawia, że z jego upływem jest łatwiej.
Tak bardzo chciałabym, żebyś tu teraz była.
Nie podpisywałam się na nich imieniem, rzeka wiedziała, od kogo są i w czyje ręce miały trafić w moich myślach. Gdzieś w głębi serca pozwoliłam sobie wierzyć, że słowa, które przelewałam na papier docierają tam, gdzie chcę.
Westchnęłam ciężko i zawróciłam do domu, gdzie czekała na mnie Mallory — moja najlepsza przyjaciółka, bez której nie przeżyłabym śmierci Jane. Tylko ona wiedziała o listach, które pisałam po nocach.
— Tobie też się nie chce tak bardzo iść do szkoły? — rzuciła na wstępie. Leżała na leżaku w ogrodzie, na głowie miała słomiany kapelusz, a z nosa ściągała właśnie okulary przeciwsłoneczne, żeby zamienić je na zwykłe.
— To ostatnie pięć dni wolności, Mal. — załkałam teatralnie. Lubiłam w niej to, że nigdy nie pytała. Dawała mi przestrzeń tego dnia i rozmawiała ze mną normalnie.
— Zaproponowałabym imprezę, ale obie doskonale wiemy, że żadna z nas nie odnajduje się na tego typu wyda... — nie skończyła, bo z ganku zbiegł mój brat i opryskał ją wodą z konewki.
Mallory zapiszczała tak wysoko, że musiałam zakryć uszy, po czym wstała i posłała temu kretynowi mordercze spojrzenie.
— Hez, masz przerąbane. — pogroziła mu.
— Jasne, jasne. — uśmiechał się zawadiacko. — Chciałem tylko ochłodzić was w ten upalny dzień. — odwrócił się w moją stronę i mnie też oblał, jednak ja przyjęłam to z pokorą. — Do zobaczenia wieczorem, najdroższa siostrzyczko. — pokłonił nam się, a później przeskoczył płot i gdzieś poszedł.
Wymieniłam z Mallory spojrzenie i już chciałyśmy zacząć narzekać na to, że moja matka nie oddała go do okna życia, kiedy przed dom na przeciwko zajechała już trzeci raz w tym tygodniu ciężarówka.
— Rany, ktoś ten dom w końcu kupił? — zdziwiła się Mal, stając obok mnie. — Wiesz kto?
— Nie mam zielonego pojęcia. — wzruszyłam ramionami — Mama mówiła, że jakieś małżeństwo z dziećmi.
— Ale dziećmi-dziećmi, które biegają i wrzeszczą, czy dziećmi w rozumieniu, że nasi rówieśnicy? — drążyła, jednak nie znałam odpowiedzi na to pytanie, więc po prostu milczałam. — Boże mój. To zdecydowanie nie są wrzeszczące bachory. — wydukała.
Z ciężarówki wysiadło dwóch chłopaków w bardzo podobnym do siebie wzroście. Jeden z nich miał włosy niczym złote pola pszenicy, drugi ciemne jak atrament. Wynosili kanapę, a później ze środka wyskoczył jeszcze trzeci chłopak z deskorolką w ręce. Wyglądał jak młodszy brat tego blondyna.
Zamarłam, kiedy w pewnym momencie spojrzał w naszą stronę i zdołałam tylko dostrzec, że się szczerzy, ale ten starszy szybko przywołał go do porządku, zdzielając go po głowie.
— Myślisz, że Hezi ich zna? — dźgnęła mnie łokciem w żebra, co trochę zabolało.
— Nie wiem, ale na pewno pozna. Wiesz jaki mój brat jest. — założyłam ręce na krzyż. — Zaprzyjaźniłby się nawet z bezdomnymi, gdyby postanowili zająć ten dom i urządzić z niego swoje lokum. — zadrwiłam, ale była to prawda. Był totalnym ekstrawertykiem, który wszędzie, gdzie się zjawił, znajdywał znajomych.
— Że też do Fallen Grove zjechali tacy bracia. — pokręciła głową z niedowierzaniem, a ja resztę dnia zaczęłam się zastanawiać, kim są nasi nowi sąsiedzi i jak bardzo wpłyną na mój codzienny spokój.
Przerażał mnie też fakt, że było ich aż trzech. W trzecią rocznicę śmierci Jane.
Czy to był zbieg okoliczności, czy to los ich zesłał? Byłam marzycielką, więc uśmiechnęłam się na drugą opcję, ale przejawiałam też ogromne pokłady pesymizmu, dlatego przepędziłam te myśli z głowy.
______________________________________________________________
Dobry wieczór/Dzień doberek, witam Was w nowej historii
Mam nadzieję, że zostaniecie na dłużej c;
CZYTASZ
Listy donikąd
Teen FictionCalliope od śmierci swojej najlepszej przyjaciółki radzi sobie z problemami pisząc listy, które nigdy nie dotrą jednak do adresata. Jest zamkniętą dziewczyną, która uważa, że musi sobie radzić sama z każdą kłodą, którą rzuca jej świat - a jest ich m...