rozdział piąty

565 51 78
                                    

– Potrafię to logicznie wytłumaczyć, słowo harcerza! - Sira ledwo zamknąwszy za sobą drzwi mojego auta uniosła ręce w obronnym geście, jakby czując wiszącą w powietrzu awanturę.

Wydałem z siebie ciężkie westchnienie zaciskając palce na kierownicy tak mocno, że aż zbielały mi kłykcie. Wewnątrz auta było chyba ze sto stopni, ciasno zapięta mucha w połączeniu z lejącym się z nieba skwarem sprawiała, że powoli brakowało mi tchu, plecy miałem już całe mokre od potu, kraciasta marynarka od garniuru wydawała się tak sztywna jakby zrobiona była ze stali, a Sira nigdy, absolutnie przenigdy nie była nawet pod namiotem, więc jej słowo harcerza mogłem sobie otrzeć o kant dupy.

Byłem wściekły.

Czułem jak krew boleśnie pulsuje mi w skroni, tętno przyspiesza, a świat w ułamku sekundy zamazuje się przed oczyma. Nie mogłem znaleźć słów by wyrazić to, jak cholernie zawiodłem się na mojej najlepszej przyjaciółce, a jeszcze bardziej na swojej pieprzonej naiwności, która już nie raz i nie dwa wyprowadziła mnie na manowce. Wewnątrz mnie kotłowało się jednocześnie tysiące sprzecznych myśli, słów i emocji, z których dominującymi były wszystkie te, do których sam wstydziłem się przed sobą przyznać - żal, ból i okrutna, łamiąca mi serce w drobny mak tęsknota.

– Kiedy zamierzałaś mi o tym łaskawie powiedzieć?

– Cóż - zawahała się na moment, nerwowo skubiąc rąbek swojej sukienki. – Gavi mówił, że nie radzisz sobie z tym tematem najlepiej, więc...

– No tak, mogłem się tego domyślić - prychnięcie opuszczające moje usta zabrzmiało zdecydowanie bardziej opryskliwie niż miało to miejsce w mojej głowie. – Wybacz, zupełnie zapomniałem, że Gavi zawsze wie co jest dla mnie najlepsze.

– Fermi, na litość boską, przecież sam rozumiesz, że chcemy dla ciebie dobrze.

– Chcecie dla mnie dobrze? - wnętrze samochodu przeszedł mój złośliwy rechot, chwilowo stłumiony przez warkot uruchamianego silnika. – Sira, zabrałaś mnie na ślub siostry mojej byłej dziewczyny. To właśnie masz na myśli mówiąc, że chcesz dla mnie dobrze?

Wyraźnie zmieszana brunetka spuściła wzrok na swoje stopy, a ja znałem ją wystarczająco dobrze by wiedzieć, że nawet pomimo grubej warstwy podkładu na twarzy jej policzki pokryły się krwistym rumieńcem.

– Okej, przyznam, że akurat to niekoniecznie mi wyszło - wymamrotała skołowana jak szczur na pasach, odchrząknąwszy znacząco. – Hej, nie bądź na mnie zły!

– Nie jestem.

Kurwa, oczywiście, że jestem.

– Na pewno?

– Na pewno - przełknąłem gorzką gulę żółci zalegającą mi w gardle, nawet nie odwracając wzroku od jezdni. – Wolałbym jednak dowiadywać się o takich rzeczach nieco wcześniej.

– Czy wtedy przyszedłbyś tu ze mną?

– Nie - moja odpowiedź nie pozostawiała żadnych złudzeń. – Teraz też mam ochotę zostawić cię tutaj samą, ale tego nie zrobię, bo jest tu twój stary, a on przerobiłby mnie na pasztet i nakarmił nim wasze koty.

Na twarzy Martinez zadrżał nieznaczny uśmiech, a ona sama zadziornie szturchnęła mnie łokciem w ramię, odkładając swoją obrzydliwie drogą torebkę od Diora na deskę rozdzielczą.

– I tak wiem, że mnie uwielbiasz, gołodupcu.

Jęknąłem żałośnie, doskonale wiedząc, że choćbym chciał, to i tak nie potrafiłem zaprzeczyć tym słowom. Sira cmoknęła z charakterystyczną dla siebie rezolutnością, starannie nakładając na usta kolejną warstwę ulubionego błyszczyka, a widząc moją skwaszoną minę dodała pospiesznie:

same old love | ferminOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz