Zapachem jaki zawsze kojarzył mi się z Dallas był ciężki aromat jej ulubionych korzennych perfum zmieszany z odrobiną owocu wiśni, lekkim dodatkiem drewna i nutą pewnego snobizmu. Kasztanowe włosy Gioii pachniały natomiast delikatną lawendą, truskawkową galaretką oraz przywodzącymi mi na myśl czasy dzieciństwa cytrynowymi cukierkami, którymi objadaliśmy się razem z kuzynami w domu naszej babci i nie skłamię mówiąc, że kiedy całowałem jej szyję, a cała ta kompozycja przedostawała się do moich nozdrzy powodując mroczki przed oczyma, uważałem to za najpiękniejszy aromat pod słońcem.
– Fermin?
Zupełnie zignorowałem jej ciche jęknięcie, a ostre, boleśnie wbijające mi się w plecy paznokcie jedynie sprawiły, że jeszcze bardziej zapragnąłem wtedy być jak najbliżej niej.
– Fermin?
Zacisnąwszy dłonie na jej biodrach zacząłem wyznaczać sobie pocałunkami prowadzącą przez żuchwę drogę do jej ust, zaś osiągnąwszy wreszcie swój cel poczułem jak cała krew spływa mi w dolne partie ciała, a świat wokół nas staje się jakby mniej wyraźny.
– Fermin, czy ty mnie w ogóle słuchasz?
Ani, kurwa, trochę - odpowiedział cyniczny głosik w mojej głowie, jednak dla zachowania wszelkich pozorów niechętnie oderwałem się od jej skóry i przesunąwszy delikatnie kciukiem po zaróżowionym policzku posłałem dziewczynie nieznaczny uśmiech z nadzieją, że nie zacznie ona nagle zadawać mi niewygodnych pytań.
– Oczywiście, że cię słucham, mi amore - skłamałem, chociaż moje oczy mówiły, że w rzeczywistości myślami byłem daleko, daleko stąd.
– W takim razie powtórz moje pytanie.
– Tak, możemy obejrzeć kolejny sezon Słodkich Kłamstewek - rzuciłem licząc na łud szczęścia, bo ilekroć tylko spotykaliśmy się u Gio, ta za każdym razem nalegała byśmy odpalili któryś z odcinków tego amerykańskiego tasiemca.
Jedno spojrzenie jej ciemnych, czekoladowych oczu utwierdziło mnie w przekonaniu, że raczej nie to miała na myśli.
– Wybacz, ledwie trzymam się dziś na nogach. Xavi mnie wykończył - mruknąłem bardziej do siebie niż do niej. – O co pytałaś?
Czy skłamałem? I tak, i nie, bo o ile poranny, przeprowadzony przez Hernandeza trening faktycznie rozłożył mnie na łopatki, o tyle tego dnia wydarzył się cały szereg innych rzeczy, które wpłynęły na moje samopoczucie dużo bardziej niż kilkanaście kółek wokół boiska w pełnym słońcu.
– Ostatnio jesteś jakiś nieobecny - powiedziała i wplatając palce w moje włosy nachyliła się nade mną, patrząc na mnie z wyraźną troską. – Wszystko w porządku?
– Oczywiście, że tak.
Czy kiedykolwiek wspominałem wam już, że moją ulubioną dyscypliną sportową było naciąganie prawdy i okłamamywanie ludzi, którym na mnie zależało? Jeśli nie to pardon, obiecuję poprawę.
– Och, po prostu od pewnego czasu jestem zawiedziony swoją formą - wymyśliłem na poczekaniu, choć w rzeczywistości było to jedno ze stale dręczących mnie zmartwień. – Spokojnie, pracuję nad tym z psychologiem - dodałem szybko, dobrze wiedząc jaką wiarę z racji zawodu swego ojca da Silva pokładała w tego typu specjalistach.
– Hej, jesteś przecież genialny w tym co robisz.
Jestem chujowy, a ty nawet nie wiesz co to spalony - odezwało się ponownie moje złośliwe alter ego.
Wiecie jaka była zasadnicza różnica pomiędzy da Silvą a Laportą? Nie, nie chodzi tu wcale o cycki, a o empatię - a raczej jej brak. Gio miała dar do pocieszania ludzi - mogłeś być w absolutnie największym mentalnym dołku, nieuleczalnie chory, w dodatku z gigantycznym kredytem we frankach, komornikiem siedzącym na plecach czy chorować na złośliwy nowotwór z przerzutami na każdą możliwą tkankę ciała, a ona i tak jakimś cudem znalazłaby sposób żebyś uwierzył w piękno tego świata, sens życia i całą resztę tych umoralniających dupereli powtarzanych pacjentom w gabinetach psychologicznych. Dallas miała to gdzieś - dla niej nie istniało coś takiego jak współczucie, ciepła wobec innych miała w sobie tyle samo co pierdolona bryła lodu, a na świecie nie było według niej problemu jakiego nie rozwiązałby hojny przelew od tatusia.
CZYTASZ
same old love | fermin
FanfictionBył koniec lipca, sam środek upragnionych wakacji, temperatury na zewnątrz osiągały wartości horyzontalne, barcelońskie lotnisko notowało rekordowe frekwencje pod względem obsłużonych pasażerów, w radiu królował przebój Camilii Cabello, którego tak...