rozdział pierwszy

853 67 50
                                    

Barcelona, lipiec 2023,
obecnie






– Fermin, musisz wrócić do Barcelony - były to pierwsze słowa, jakie wypowiedział Xavi pewnego kwietniowego popołudnia, dzwoniąc do mnie tuż po wyczerpującym treningu. – Potrzebujemy cię.

Nie zapytał nawet jak się czuję, co u mnie słychać, czy radzę sobie na dwuletnim wypożyczeniu w trzecioligowym Linares, czy w ogóle jestem zainteresowany jego propozycją. W obliczu poważnej kontuzji Pedriego, wykluczającej go z gry na długie miesiące, o której aż huczały wszystkie katalońskie media, zaraz po zakończeniu sezonu miałem wracać z powrotem do domu - koniec i kropka.

A więc raz jeszcze wróciłem na stare śmieci - wraz z początkiem lipca, na nieco ponad miesiąc po ostatnim, rozegranym z rezerwami Atlético Madryt meczu, dającym Linares pewne miejsce w połowie tabeli oraz wielkiej fieście postawiłem nogę w naszym starym, dobrym mieszkaniu w Castelldefels, kupionym przez rodziców jeszcze za czasów gdy gra w La Masii była moim jedynym życiowym osiągnięciem, jakim mogłem się pochwalić. No, nie żeby obecnie było ich szczególnie więcej - teraz jednak byłem już dużo starszy i patrzyłem na te sprawy nieco inaczej.

– Fermin, jesteś tam?

Stanąwszy pośrodku salonu z kartonem wypakowanym po same brzegi piszczącymi piłeczkami i kawałkami suszonej jagnięciny oraz przyciśniętym do ucha telefonem otrząsnąłem się z głębokiego zamyślenia przypominając sobie, że od piętnastu minut wciąż wisiałem na łączach z zaniepokojoną samotną przeprowadzką swego najstarszego syna rodzicielką. Po drugiej stronie słuchawki rozległo się znaczące chrząknięcie, a ja zdałem sobje sprawę, że musiałem milczeć o chwilę za długo.

– Tak, mamo - westchnąłem, a Sky, niespełna pięcioletnia suczka doga niemieckiego należąca niegdyś do mojego ojca spojrzała na mnie z pobłażaniem, zupełnie jakby była w stanie zrozumieć wszystkie targające mną emocje. – Właśnie wszedłem do środka.

– Czy Eugénia zgodnie z obietnicą posprzątała mieszkanie przed twoim przyjazdem?

Krytycznie spojrzałem na stojące na samym środku pomieszczenia, przykryte okrutnie zakurzoną folią meble, które rodzice zdecydowali się przywieźć tu dla mnie prosto z naszego domu rodzinnego niespełna cztery miesiące temu, tuż po wyprowadzce poprzednich lokatorów.

– Tak, podziękuję jej w twoim imieniu jak tylko ją spotkam.

W rzeczywistości dawno nie widziałem na oczy tak okrutnego syfu, lecz dla dobra sprawy oraz sąsiedzkich kontaktów z wiekową, od dawna cierpiącą na demencję przyjaciółką mojej zmarłej babci postanowiłem nie mówić o tym nieco przewrażliwionej na punkcie czystości rodzicielce. Nawinąłem na palec jedną ze zwisających z sufitu pajęczyn i z nietęgą miną otarłem dłoń o spodnie, powtarzając sobie w myślach, że w poprzednio wynajmowanym pokoju sam wcale nie grzeszyłem wzorowym porządkiem. Zalegający na parapetach kurz, kilka uwiędniętych roślinek, pięć pokoleń chowających się po kątach pająków oraz duszący zapach stęchlizny nie były jednak bynajmniej czymś, czego spodziewałem się zastać w królestwie wszechobecnego błysku i sterylności szanownej Manueli López - w jakim, nawiasem mówiąc, zwykle jedynym śmieciem byłem ja sam - lecz głęboko wierzyłem, że jeden spędzony na szmacie wieczór poradzi sobie z całym tym burdelem na kółkach na co najmniej miesiąc.

– Pablo już się do ciebie odzywał?

Sky na sam dźwięk imienia jednego ze swoich ulubionych ludzi na tej planecie wesoło zamerdała ogonem i obróciła się wokół własnej osi, przystając tuż przy moich stopach.

– Jakieś sto razy - zaśmiałem się, bo rzeczywiście odkąd tylko pewnego kwietniowego wieczora oznajmiłem Gavirze, że być może lada moment ponownie zagramy w jednej drużynie, ten pisał do mnie niemal codziennie z pytaniem czy nie zdążyłem jeszcze zmienić zdania. – Mam zamiar dziś do niego...

same old love | ferminOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz