rozdział siódmy

518 39 95
                                    

– López, ty pieprzony debilu! - były to pierwsze słowa, jakimi uraczyła mnie aż kipiąca ze złości Martinez tuż po przekroczeniu progu mojego mieszkania w pewien upalny, wtorkowy poranek. – Ty skończony kretynie! Ty, ty... ty złamany chuju! - dodała, kiedy już zabrakło jej epitetów. – Lepiej żebyś miał dobre wytłumaczenie na to, co wczoraj zrobiłeś!

Odziany jedynie w same bokserki, ledwie widząc na oczy i wciąż łapiąc piąty wymiar po tym, jak moja przyjaciółka postawiła mnie na równe nogi dobijając mi się do drzwi na kilka minut przed siódmą rano, patrzyłem jak tupiąc nogami na mojej wycieraczce piekli się i plując we mnie przeróżnymi epitetami chwyta trzymaną przeze mnie w dłoni szklankę wody, po czym bez nawet najmniejszych skrupułów zamaszyście wylewa ją prosto w twarz, a później, jakby wciąż było mi mało, poprawia to otwartą dłonią, zostawiając piekący ślad na moim policzku.

– Jak mogłeś jej to zrobić?! Miałam cię za fajnego, wartego uwagi i odpowiedzialnego chłopaka, a ty jesteś dokładnie taki sam jak wszyscy inni! - krzyczała na mnie brunetka, żwawo gestykulując swoimi rękoma. – To moja dobra koleżanka, ty cholerny idioto! Musiałam wczoraj świecić przed nią oczyma, że złapała cię potężna sraka i leżysz plackiem w łóżku!

– Ale...

– Męski gatunek jest nic niewarty! Wszyscy faceci są tacy sami!

– Kiedy ja tylko...

– Powinieneś teraz kupić jej największy bukiet pierdolonych róż, wielkie pudełko czekoladek i śpiewać serenady pod oknem z nadzieją, że jej stary nie odstrzeli ci głowy wiatrówką i nie powiesi jej sobie w biurze jako myśliwskie trofeum! - Sira popchnęła mnie w tył i nawet nie kłopocząc się ze zdjęciem butów bez pytania wtargnęła do mojego salonu. – Co ci w ogóle strzeliło do tego pustego łba?!

– Zrozum, że...

– Jak ci w ogóle nie wstyd?!

Zacisnąłem usta w wąską linię i pokręciłem głową z wyraźną dezaprobatą doskonale świadomy tego, że prowadzenie dyskusji z rozemocjonowaną, do granic możliwości wściekłą na mnie Martinez było niczym dobrowolne skoczenie na główkę i z pierdolnięciem epickiego salta do tyłu do mojego prywatnego, usłanego krwią, potem i rzewnymi łzami piekła.

Ot, to tak na marginesie, gdyby kiedykolwiek z jakiegoś powodu przyszło wam do głowy kłócenie się z rozdrażnioną Hiszpanką z krwi i kości.

– Jesteś tak samo miękką fujarą jak twój, pożal się Boże, pierdolony kolega! - trąciła mnie palcem wskazującym w sam środek klatki piersiowej, za pomocą biednej Gioii dając również upust wciąż żywionej względem swojego byłego chłopaka nienawiści. – Patrzcie na mnie, jestem samcem alfa! - nieudolnie parodiowała głos Ferrana, zawzięcie wykrzywiając przy tym swoją twarz w komicznych minach. – A oby wam obu deska w poprzek dupy stanęła! I żebyście się cali obesrali!

No, zatem to by było na tyle z już dawno przepracowanego rozstania panny Martinez.

Uniosłem podejrzliwie brew, skrzyżowałem ręce na piersi i z męczeńskim westchnieniem bacznie obserwowałem jak słodka, urocza oraz niezwykle empatyczna Sira zrównawszy mnie wreszcie z ziemią z każdą kolejną chwilą wyzbywa się targających nią emocji i staje się coraz to bardziej spokojna, przypominając stopniowo pozbawiany powietrza balonik.

– Wybacz, trochę mnie poniosło - bąknęła w końcu i zatrzepotała gęstymi, ciemnymi jak smoła rzęsami, patrząc na mnie skruszonym wzrokiem. – Co i tak nie zmienia faktu, że jesteś jednym z najgorszych przedstawicieli swojego gatunku i chętnie dałabym ci w pysk dla czystej zasady.

– W takim razie co cię powstrzymuje?

Przez dłuższą chwilę patrzyliśmy na siebie w kompletnym milczeniu, mierząc się wzrokiem niczym dwójka wrogów w którymś z tych dennych, niskobudżetowych filmów o Dzikim Zachodzie, a ja, świadomy wszystkich swoich grzechów i przewinień, doskonale pamiętając o tym, że moja przyjaciółka należała w liceum do szkolnej sekcji sztuk walki i potrafiła spuścić srogi wpierdol jak mało kto, w głębi ducha gotowy byłem na potężny oklep, powoli przygotowując sobie już w głowie cały wachlarz wymówek, jaki mógłbym wytłumaczyć trenerowi na popołudniowym treningu siną pizdę pod okiem. Tak się jednak nie stało, a Sira zamiast obić mi lico podparła się rękoma na biodrach i kręcąc głową z wyraźną dezaprobatą, powiedziała:

same old love | ferminOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz