rozdział dziewiąty

480 45 80
                                    

– López, do jasnej cholery! Czy ty mnie w ogóle słuchasz?!

Leniwie zwróciłem głowę do kierunku z którego dobiegał rozzłoszczony głos Gaviego i czując jak moja twarz zderza się z rozpędzoną, wykopniętą przez niego w stronę bramki Inakiego piłką niemalże od razu tego pożałowałem. Wszystko to działo się tak szybko, że zanim zdążyłem poczuć przeszywający mój lewy policzek piekielny ból, jak długi leżałem już na murawie z mordą przyklejoną do trawy, próbując nie zesrać się pod siebie przez promieniujące aż po same palce u stóp, połączone z rytmicznym pulsowaniem rozdzierające pieczenie.

Była już środa, a dokładnie samo południe siedemnastego dnia sierpnia roku pańskiego dwa tysiące dwudziestego trzeciego, słońce nie miało dla nas litości i już od samego rana świeciło wysoko na niebie wypalając mi przekrwione po bezsennej nocy w łóżku mojej byłej dziewczyny oczy, a temperatury na zewnątrz już dawno przestały mnie śmieszyć i sprawiały, że pociłem się jak świnia nawet nie ruszając się z łóżka. Była dopiero połowa lata, a Barcelona biła już wszelkie rekordy popularności wśród europejskich destynacji, turyści rozsadzali miasto niczym przepompowany powietrzem balonik, zaś postawiony pod murem przez Laportę Xavi po ostatniej porażce z Sociedad najwyraźniej obrał sobie za punkt honoru zrobienie nam z dupy klasztoru karmelitanek - a to przynajmniej tłumaczyłoby dlaczego już od ósmej rano niczym mały samochodzik naginałem po boisku w tym pieruńskom upale z lejącym mi się po dupie potem, podczas gdy on siedząc w cieniu popijał sobie dietetyczną colę i rozpierdalał zbijającego bąki w swoim biurze Deco w pasjansa online.

Czując jak potworny ból rozdziera mi łeb na pół stęknąłem z takim wysiłkiem jakbym zaraz miał schodzić z tego świata i resztką sił przeczołgałem się z boku na plecy, a zmrużywszy oczy pod wpływem wypalających mi żywcem źrenice promieni wydając z siebie męczeńskie westchnienie skupiłem wzrok na sunącej po niebie koślawej chmurce, zupełnie jakby za moment miały się otworzyć przede mną bramy nieba ujawniając tańczące na obłoczku do nowego kawałka Pitbulla brazylijskie tancerki z boską Adrianą Limą na czele. Jak tylko możecie się domyślać - tak się jednak nie stało, bo kiedy tylko miałem już właśnie zamiar pożegnać się z tym nędznym kurwidołkiem i w akcie ostatniej woli przepisać swój samochód w pakiecie z kolekcją przypraw jakiej nie powstydziłaby się nawet włoska babuszka oraz natrętnym kundlem jakiejś katolickiej organizacji antyaborcyjnej w środkowej Wenezueli, w odległości kilkunastu centymetrów od mojej twarzy, przysłaniając mi prażące nas słońce pojawiła się głowa Gaviry, a zdobiący ją pretensjonalny grymas sugerował, że byłem wtedy bliżej nieba niż kiedykolwiek.

– Może i jestem mały, ale nadal potrafię ci nakopać do tej tłustej dupy jak mało kto - obruszył się Pablo, znany również jako największy agresor tego zespołu, który już dawno mecze powinien rozgrywać w kagańcu na mordzie. – Stary, kurwa mać, co się z tobą dzieje?!

Wcisnąłem potylicę w murawę tak mocno jak tylko potrafiłem i czując, że przewiercam się nią aż do samych Chin czy innej Australii przetarłem sobie czoło wierzchem dłoni, czując jak jedna z kropli słonego potu spływa mi po skroni i wpada wprost do kącika oka.

– A co niby ma się ze mną dziać? - zapytałem retorycznie, doskonale wiedząc do czego pije ten mały kloc. – Jesteśmy tu od samego rana, chyba mam prawo czuć się już zmęczony?

– Zmęczony? - prychnął ten, zupełnie jakby w ostrym sieprniowym słońcu z niego również nie lało się ciurkiem. – Fermin, przecież ty jesteś kompletnie nieprzytomny! To już trzeci raz kiedy wysuwam ci setkę pod samą bramkę, a ty znów rozbijasz się o słupek! - zagrzmiał, chociaż wpatrzony w swój telefon Hernandez nawet nie podniósł głowy w naszym kierunku. – Co ty, do cholery, robiłeś w nocy?!

same old love | ferminOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz