rozdział trzeci

645 57 62
                                    

– Okłamałeś mnie! - jak torpeda wpadłem do domu Pablo i podniósłszy tego zdradzieckiego smarkacza za szmaty przyszpiliłem go do ściany. – Ufałem ci! Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi, a ty mnie tak po prostu okłamałeś!

Gavi, ta mała dwulicowa glizda, raz po raz wymachując swoimi krótkimi nóżkami w powietrzu aż pobladł na twarzy i przełknął ślinę tak głośno, że byłem w stanie to usłyszeć, a patrząc nerwowo to na mnie, to na stojącą w drugim końcu korytarza szatynkę na próżno szukał z jej strony jakiegokolwiek wsparcia.

– Pomożesz mi zanim dostanę w dziób? - pisnął wreszcie, po czym wziąwszy głęboki oddech zaczął miotać się tak, że omal nie zrzucił sobie na ten pusty łeb wiszącego w korytarzu portretu ślubnego swoich starych. – Ratunku, jestem zbyt młody żeby zginąć!

– Ty pewnie musisz być Fermin? - dziewczyna podejrzliwie uniosła brew, krzyżując ręce na piersi.

– A ty pewnie musisz być Dakota? - odparłem, nawet nie odwracając oczu od tej kłamliwej gnidy.

– Przysięgam, nie mam pojęcia o co ci chodzi - sapnął Pablo.

– Wiedziałeś, że Dallas wróciła do Barcelony! - jeszcze mocniej przycisnąłem go do ściany. – Wiedziałeś, a mimo to i tak kłamałeś mi prosto w oczy!

– Tydzień temu znowu bez pytania zeżarł mi całą miskę bananowego kremu do babeczek - mruknęła partnerka Pablo, na co ten zapłakał gorzko. – Bij po piętach, bo tam nie widać.

Wykrzywiłem usta w sarkastycznym uśmiechu, choć wówczas wcale nie było mi do śmiechu. Gavira spojrzał na mnie pogodzony ze swoim losem, z malującym się w oczach strachem i kroplą spływającego mu po czole potu, po czym zaczął drzeć się tak, jakby właśnie obdzierali go ze skóry.

– Ja chciałem tylko pomóc! - wrzeszczał przeraźlwie, wymachując wszystkimi swoimi kończynami niczym złapane w potrzask zwierzę. – Nie wiedziałem, że ją spotkasz!

– Przecież to córka Laporty, idioto - warknąłem na niego, zupełnie jakby nie było to oczywiste. – Prędzej czy później i tak gdzieś bym ją spotkał!

– Cóż, z dwojga złego wolałem żeby było to później niż prędzej, bo... Dobra, dobra, już nic nie mówię - szatyn uniósł ręce w obronnym geście, widząc moją pięść wycelowaną prosto w jego kartoflowaty nos. – Po prostu nie chciałem żebyś znowu cierpiał, Fermi.

– I właśnie dlatego postanowiłeś zataić przede mną fakt, że moja była znów tu jest?!

– Niewiedza jest lepsza.

– Kurwa, wcale nie jest lepsza! Jak mogłeś?!

– Bałem się jak zareagujesz - powiedział wreszcie cicho, niemal bezgłośnie, a ja nieco rozluźniłem swój uścisk. – Obaj wiemy co działo się z tobą gdy Dallas wyjechała, a ja nie chciałem żebyś musiał przechodzić przez to raz jeszcze.

Pablo opadł stopami na ziemię uderzając o zimne płytki z głuchym łoskotem, a opierająca się o futrynę drzwi Dakota wydała z siebie jedynie zduszone westchnienie. Mój kumpel ściął usta w wąską linię, przeczesał dłonią zmierzwione, będące w wiecznym nieporządku włosy i spojrzał na mnie z zupełnie niepodobną do siebie powagą w oczach.

– Ja naprawdę nie chciałem źle - wymamrotał, czerwieniąc się ze wstydu niczym przyłapane na czymś niepoprawnym dziecko. – Kiedy rozmawiałem z Dallas twierdziła, że...

– Rozmawiałeś z Dallas za moimi plecami?! - wrzasnąłem, ponownie dociskając go do ściany. – Dlaczego, kurwa, wszyscy poza mną o tym wiedzieli?!

same old love | ferminOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz