– Niechby cię szlag, Dallas - wymamrotałem sam do siebie, widząc jak ustawiona w telefonie nawigacja wariuje po raz kolejny i z jakiegoś powodu ponownie zmienia miejsce czarnej, imitującej położenie Laporty pinezki. – Boże, po jakie licho ja się w ogóle na to zgodziłem?!
Cóż, odpowiedzi na to pytanie było co najmniej kilka.
Pierwsza z nich zakładała, że być może odczuwałem dziwną potrzebę wygadania się przed kimś, kto chociaż nie był bezpośrednio związany ze światem futbolu, to towarzyszył mu on niemalże od urodzenia, znał go znacznie lepiej niż własną kieszeń i w przeciwieństwie do Damiena wciąż pozostawał wobec niego obiektywny, a kwestia niejednokrotnie skomplikowanej mentalności sportowca nie pozostawała mu obca. Wierzcie mi na słowo, ale wtedy, kiedy wlewając w siebie już drugą puszkę energetyka na widok którego Xavi najpewniej zrobiłby mi z dupy jesień polskiego średniowiecza gnałem przez ekspresówkę w kierunku Girony niejednokrotnie przekraczając dozwoloną prędkość, znajdowałem się w tak cholernie dziwnym dołku emocjonalnym, że sam nie wiedziałem od czego w zasadzie mógłbym zacząć. W prawym górnym rogu zamontowanego na desce rozdzielczej panelu sterującego wybiła właśnie druga w nocy, droga dłużyła mi się w nieskończoność, skroń pulsowała mi w rytmie wszechobecnego wówczas, płynącego w radiu Italodisco, a z każdym kolejnym kilometrem miałem wrażenie, że zapowiadane na tamtą noc burze i towarzyszące im opady powoli deszczu stają się przykrą rzeczywistością.
Druga, nieco bardziej prawdopodobna opcja skłaniała się do tego, że widocznie nieświadomie potrzebowałem udowodnić byłej dziewczynie, że przez tych kilka lat dorosłem wreszcie do tego, by powiedzieć, że jej cwane zagrywki przestały robić na mnie jakiekolwiek wrażenie. Każdego dnia toczyłem ze sobą nierówną walkę żeby zrozumieć, iż Dallas, chcąc czy nie, była nieodłącznym elementem mojego życia i czynnikiem, który w pewien sposób określił to, kim byłem teraz, zaś parę ostatnich tygodni, w których spotykałem ją niemalże na każdym kroku pozwoliło mi chociaż w jakimś stopniu pogodzić się z tym, że cień mojego dawnego - i notabene jedynego - związku będzie ciągnął się za mną jak smród po gaciach dopóki ta nie postanowi znów złamać kilku serc i bez słowa wyjaśnienia uciec za ocean.
Trzecia - że byłem skończonym debilem - tak po prostu, ale niezależnie od tego ile czasu, nerwów oraz pieniędzy kosztowało mnie przepracowanie rozstania na prywatnych sesjach terapii, słysząc w słuchawce przepity, naznaczony lekką chrypką i przeplatany regularnym czkaniem głos jak widać doskonale bawiącej się w jednym z klubów niedaleko Lloret de Mar Dallas przełknąłem gorzką męską dumę, która kazała mi rozłączyć się w pół słowa, wyłączyć telefon i cieszyć się tym, że Gioia postanowiła dać mi drugą szansę pomimo tego, że zachowałem się wobec niej jak skończony kretyn. Wierzcie mi lub nie, ale byłem już o krok od naciśnięcia czerwonego przycisku na ekranie swojej komórki, lecz właśnie wtedy zdałem sobie sprawę, że pozostawienie jej samej sobie ponad sześćdziesiąt kilometrów od Barcelony, w dodatku narąbanej jak stodoła i z - jak wynikało z jej chaotycznej relacji - kilkoma ostatnimi procentami baterii nie miało nic wspólnego z bohaterstwem oraz udowodnieniem jej swojej niezależności, a było po prostu przejawem cholernej dumy i egoizmu. Nazwijcie mnie miękką fają, pantoflem czy setką innych epitetów, ale w przypadku jakiejkolwiek tragedii wcale nie potrzebowałem mieć jej na sumieniu - zwłaszcza, że według większości namiętnie oglądanych przez Sirę seriali kryminalnych sprawcą uprowadzenia był zwykle ten, z którym ofiara kontaktowała się tuż przed zaginięciem. Asertywności jak sami pewnie zdążyliście się już domyślić posiadałem w sobie tyle co nic, ale miałem na głowie już wystarczająco dużo własnych problemów żeby pluć sobie później w brodę za to, że nie zareagowałem w porę.
– Chyba mnie tu zaraz popierdoli - westchnąłem ciężko opierając potylicę o zagłówek, zaś gdy na przedniej szybie pojawiła się pierwsza kropla deszczu po raz ostatni postanowiłem wybrać numer Dallas, beznamiętnie spoglądając jak jej imię pojawia się na znajdującym się z prawej strony kieronicy panelu, a cicho płynącą muzykę zastępuje sygnał nawiązywanego połączenia.
CZYTASZ
same old love | fermin
FanfictionBył koniec lipca, sam środek upragnionych wakacji, temperatury na zewnątrz osiągały wartości horyzontalne, barcelońskie lotnisko notowało rekordowe frekwencje pod względem obsłużonych pasażerów, w radiu królował przebój Camilii Cabello, którego tak...