prolog

963 70 27
                                    

Barcelona, 28.11.2019


̶M̶o̶j̶a̶ ̶s̶ł̶o̶d̶k̶a̶ ̶D̶a̶l̶l̶a̶s̶
Droga Dallas





Nie mam pojęcia dlaczego piszę ten cholerny list, bo obydwoje dobrze wiemy, że i tak nigdy tego nie przeczytasz, a ja spalę go w cholernym piecu albo po prostu podrę na tysiąc cholernych kawałków i wyrzucę do śmieci. Mój terapeuta twierdzi jednak, że jest to doskonały sposób na uporanie się z własnymi emocjami, a zważywszy na to, że w jednym zdaniu już trzykrotnie nadużyłem słowa „cholerny" możesz przypuszczać, że ja z moimi nie radzę sobie w ogóle.

Dziś minęły dokładnie cztery miesiące odkąd widziałem Cię po raz ostatni. Bardzo chciałbym napisać, że nie zniosłem tego aż tak źle jak myślałem, jednak sądzę, że znasz mnie lepiej niż ktokolwiek inny i sama dobrze wiesz, że brakowało mi Ciebie już w chwili, w której zniknęłaś za bramką kontroli osobistej, rzucając mi ponad ramieniem strażniczki jeszcze ostatnie, pełne niepewności spojrzenie. Teraz ̶j̶e̶s̶t̶ ̶j̶u̶ż̶ ̶l̶e̶p̶i̶e̶j̶ wciąż jest chujowo, ale stabilnie, a ja z doby na dobę na nowo uczę się życia bez ciebie z nadzieją, że kolejny dzień będzie już tym ostatnim. Ale wiesz co, Dallas? Również każdego następnego wieczora przeżywam zawód, bo okazuje się, że Twoje odejście rozpierdoliło mnie na setki małych kawałeczków. To tak nawiasem mówiąc, gdybyś chciała wiedzieć co u mnie słychać.

Sam nie wiem od czego w zasadzie powinienem zacząć. Doktor Montes twierdzi, że mam zawrzeć w tym liście wszystko to, co chciałbym powiedzieć Ci prosto w twarz, gdybym miał możliwość spotkać Cię raz jeszcze. Osobiście nie sądzę jednak, bym kiedykolwiek w ogóle brał pod uwagę taką ewentualność, więc mógłbym po prostu napisać to, co podpowiada mi serce - jednak z racji, że moje serce jest aktualnie robite w drobny mak wybacz, jeśli będzie to nieco niezrozumiałe.

Nigdy nie byłem dobry w pisaniu listów - w przeciwieństwie do Ciebie. Czasem mam dziwne wrażenie, że czuwała nad Tobą jakaś magiczna siła, która pozwalała Ci być lepszą od innych. Dallas Laporta, cudowne dziecko - tak mówili na Ciebie bliscy, a ja podpisywałem się pod tym rękami i nogami, bo dla mnie zawsze byłaś spełnieniem najskrytszych marzeń, choć moi przyjaciele byli zdania, że spotykałem się z Tobą jedynie ze względu na wygląd, a Twoi, że przez pryzmat stanu konta rodziców. I o ile faktycznie posiadanie przepięknej, będącej jednocześnie najmłodszą córką mojego swego rodzaju szefa dziewczyny niewątpliwie stanowiło powód do dumy, o tyle było także największym przekleństwem.

To ty jako pierwsza zdałaś egzamin na prawo jazdy, choć jestem od ciebie o pół roku starszy - nigdy nie zapomnę dnia, w którym przyjechałaś do mojego domu z potwierdzającym to papierkiem o jaki ja bezskutecznie walczyłem już od dobrych pięciu miesięcy, wykładając się na najłatwiejszych pytaniach. To także ty ukończyłaś najlepsze liceum w mieście z wyróżnieniem, kiedy ja leciałem na samych dwójach na nauczaniu domowym; to ty biegle władałaś czterema językami, podczas gdy ja czasami ledwo potrafiłem wysłowić się w ojczystym. To również ty nauczyłaś mnie jazdy na nartach, gry w karty, zerowania piwa na czas, choć oboje mieliśmy raczej słabe głowy do picia, a także upalania tylnych opon w Mercedesie Twojego taty na parkingu pod osiedlowym Lidlem. Jeśli w każdej rodzinie jest to jedno doskonałe dziecko, któremu życiorys układał sam Bóg, to byłaś to właśnie ty.

Ale ja znałem cię od innej strony. Dla mnie byłaś Dallas, która nienawidziła nudnych prawniczych regułek, a zamiast kontynuować rodzinną tradycję w przyszłości wolała zostać archeologiem. Dallas, która uwielbiała pływać na desce, miała uczulenie na kocią sierść i orzechy włoskie, znała na pamięć każdy odcinek "Hannah Montany" i zaczynała dzień tostem z awokado oraz szklanką zielonej herbaty. Twój obraz w mojej głowie składa się z tych małych, pozornie błachych rzeczy, a ja nadal nie mogę sobie wybaczyć tego, że tamtego wieczora pozwoliłem ci tak po prostu odejść.

same old love | ferminOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz