rozdział dziesiąty

440 35 90
                                    

Myśląc o Dallas mam przed oczyma dziewczynę o jasnych, niewinnie falujących się na końcach włosach, niebieskich, odziedziczonych po mamie oczach, lekko zadartym nosie skropionym kilkoma niewielkich rozmiarów piegami i niewielkiej bliźnie na palcu wskazującym lewej ręki, powstałej wskutek zbyt odważnej zabawy ze świeczką w dzieciństwie. Widzę kobietę będącą obiektem westchnień wielu, wielu umężczyzn - pewną siebie, doskonale świadomą swoich możliwości, czasem nieco zbyt egoistyczną, lecz posiadającą dobre serce osobę, która dla swoich bliskich zrobiłaby wszystko, lecz także kogoś, kto był niesamowicie wrażliwy, ale jednocześnie bez najmniejszych wyrzutów sumienia potrafił zmieszać innych z błotem, bywał również tak cholernie nieustępliwy, nie liczył się z cudzym zdaniem i potrafił tak sprawnie manipulować ludźmi, by zawsze móc uzyskać z tego szereg własnych korzyści.

Patrząc jednak na trzymane w dłoni, należące do niej amerykańskie prawo jazdy widziałem tam dziewczynę, która uwielbiała włoską kuchnię, miała alergię na świnki morskie, śpiewała stare kawałki Madonny miksując ze sobą cztery języki jednocześnie, nienawidziła kopru, panicznie bała się clownów i uwielbiała jeść tosty z samym serem i ananasem, chociaż we mnie zawsze wywoływało to odruch wymiotny.

Wpatrując się w wizerunek dziewiętnastoletniej wówczas Dallas byłem w stanie dokładnie przywołać w myślach dzień w którym zostało wykonane to zdjęcie. Było to na krótko przed jej wyjazdem do Stanów, a ja potrafiłem przypomnieć sobie jej niezadowolenie tak dokładnie, jakby wydarzyło się to wczoraj. Pamiętałem jak wściekła była z jego rezultatu, jak bardzo opłakiwała nierówno wyrysowane kreski na powiekach, zjedzone przez aparat konturowanie policzków, prześwitujący spod podkładu niewielki wyprysk, który jej zdaniem niszczył cały efekt oraz fakt, że zachowując kompletną powagę wyglądała tak, jakby dopiero co zbiegła z więzienia. Wtedy wydawało mi się, że przesadza, jednak po nieco głębszym zastanowieniu stwierdziłem, że gdyby jej zdjęcie miało pojawić się na miejskich słupach z dopiskiem poszukiwana, zapewne wyglądałoby właśnie tak.

Dodzwoniłeś się do Pablo. Nie mogę teraz rozmawiać, zostaw wiadomość!

– Kurwa mać - przekląłem pod nosem, choć na usta cisnęły mi się wówczas dużo bardziej niecenzuralne słowa. – Pies cię jebał, Gavira.

Czując jak ogarnia mnie dziwna mieszanka kompletnej bezsilności zmieszanej z wściekłością, rozczarowaniem i wstydem chwyciłem za leżącą nieopodal poduszkę, przycisnąłem ją sobie do twarzy i nie bacząc na to, że rozwalona kawałek dalej na dywanie Sky w swoim psim móżdżku uzna mnie za kompletnego wariata, wydałem z siebie rozpaczliwy krzyk, zupełnie jakby jakimś cudem miało pomóc mi to w pozbyciu się setki targających mną emocji. Byłem wściekły - głównie na siebie, choć raz po raz zbywający mnie pocztą głosową Gavi zupełnie nie pomagał mi pozbyć się tego uczucia - nie mogłem mieć jednak do niego o to pretensji, bo o ile trzaśnięcie mi drzwiami samochodowymi na samym środku skrzyżowania zakrawało o pewien dramatyzm, o tyle całkowicie rozumiałem jego frustrację i nawet nie starałem się przed nim z tego powodu usprawiedliwiać.

– Świetnie, najlepiej obraź się na cały świat - mlasnąłem z nutą ironii w głosie, kiedy uniosłszy telefon do ucha po raz ostatni znów usłyszałem tę samą irytującą melodyjkę świadczącą o tym, że właściciel numeru nie ma najmniejszego zamiaru ze mną porozmawiać. – Taki właśnie z ciebie przyjaciel.

Sami rozumiecie - nie byłem wielkim fanem rozwiązań bazujących na przemocy, ale w tamtym momencie sto razy bardziej wolałem dostać od niego po pysku, aniżeli znosić tę cholerną ciszę. Pablo był moim najlepszym kumplem już od samego dzieciństwa i na palcach jednej ręki mógłbym policzyć ile razy pokłóciliśmy się tak mocno, że przestaliśmy się do siebie odzywać - teraz jednak nic nie wskazywało na to, że szybko się to zmieni.

same old love | ferminOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz