rozdział piętnasty

357 31 14
                                    

Nienawidziłem Abby.

Cholera, nienawidziłem Abby tak samo jak nienawidzi się kolejek do kas samoobsługowych w Lidlu, płynącej z nieba mżawki, letniej duchoty, dziury w ulubionych gaciach, pierwszego kuzynostwa ze strony ojca, pierwszego łyka ciepłej wódki na kawalerskim najlepszego kumpl czy piasku we włosach podczas ostatniego dnia urlopu.

Wtedy jednak - leżąc w samym środku tejże właśnie duchoty, w dodatku z co najmniej kilogramem piasku we włosach wpatrując się w pojedyncze, skrapiające moje ciało lekką mgiełką krople (za to bez choćby najmniejszej dziury w majtkach - zanim raczycie o to zapytać), wsłuchując się w Our Last Summer z ręką na sercu musiałem przyznać, że poczułem się jak w jednej z tych dennych amerykańskich komedii romantycznych wzorowanych na greckich wyspach.

I nie powiem - wówczas, odgarniając z twarzy raz po raz wpadające mi w oczy włosy leżącej obok Dallas, wydawało mi się to całkiem przyjemne.

– Nie wierzę, że Gavi sam przyszedł do ciebie żeby porozmawiać. Ba! W dodatku cię przeprosić - rzuciła w pewnym momencie ni stąd, ni zowąd Laporta, a przekręciwszy się na brzuch na pokładzie Gabrielle osłonęła nagie piersi szybkoschnącym ręcznikiem w kolorze jaskrawego różu. – Poważnie, to coś czego spodziewałabym się tuż po pojednawczej kawusi z tym kretynem Viniciusem.

W dodatku sam stwierdził, że winę za próbę odsunięcia go od pierwszego składu rzekomo ponosi nikt inny jak sam Xavi, który tym manewrem chciał wzbudzić wśród drużyny jeszcze większe zaangażowanie - dodałem w myślach, choć oboje wiedzieliśmy, że nie była to prawda.

Mimowolnie zaniosłem się śmiechem, bo jeśli ten mały gargulec posiadał listę rzeczy do zrobienia przed trzydziestką, to z całą pewnością podanie ręki swemu największemu wrogowi znajdowało się na przedostatniej pozycji - tuż przed dobrowolnym pozbyciem się wszystkich winyli ukochanej Abby.

– Pojebane, co? - rozłożyłem się na rozgrzanym jak patelnia dziobie jachtu motorowego ojca mojej dziewczyny, mrużąc oczy pod wpływem spadających na mnie, drobnych niczym rosa kropli. – Czasami wydaje mi się, że ten dzieciak nie przestaje mnie zaskakiwać pomimo tego, że znam go całe życie.

– Mówiłam ci przecież, że tak będzie.

– Miałaś rację.

Cóż, było jednak coś o czym Dallas nie wiedziała, a ja wcale nie chciałem dzielić się z nią powodem mojej ukruszonej jedynki ani gwałtowną wymianą słów między mną a Pablo kiedy ten dowiedział się, że na powrót się spotykamy. Sino-granatowy siniak na pierdolonej żuchwie bolał prawie tak samo jak moje pierdolone ego, najbliższy wolny termin do pierdolonego dentysty dostępny był dopiero za niespełna trzy pierdolone tygodnie, a pierdoloną ziemię kwiatową z pierdolonego dywanu mojej starej wymieszaną wraz z pierdolonymi odłamkami rozbitej przez tego małego, pierdolonego ćwoka doniczki będę wybierał chyba aż do usranej śmierci.

Ile razy użyłem słowa pierdolony w jednym zdaniu? Sam nie wiem, ale myślę, że idealnie odwzorowywało to stan w jakim wówczas się znajdowałem.

– Gavi czasami jest jak jeden z tych miniaturowych kundli z wyłupiastymi oczami.

– Masz na myśli chihuahuę? - ledwie nie udławiłem się własną śliną, z jakiegoś powodu w myślach zgadzając się z jej porównaniem.

– Tak, chyba tak - odparła Dallas, która pomimo kontaktu z psami od wczesnych lat dzieciństwa zawsze pozostawała największą fanką kotów pod słońcem. – Jeśli nie dasz mu wystarczająco dużo atencji, będzie chciał pożreć ci dłoń żywcem, ale jego pamięć złotej rybki sprawi, że za kilka dni i tak ci ulegnie. Rany, jesteś pewien, że nie powinien zobaczyć tego lekarz? Musiałeś nieźle przywalić w nocy o tę szafkę.

same old love | ferminOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz