Rozdział 2: Kolacja powitalna

219 11 4
                                    


Przygotowywałam się do kolacji przez niemal trzy godziny. Do tej pory jadłam w jeansach i sneakersach, a teraz zmuszona byłam ubrać szpilki i niewygodną sukienkę. Pan domu zażyczył sobie, aby wszyscy wyglądali elegancko, więc nie było mowy o jakimkolwiek sprzeciwie.

Brandon nie miał z tym problemu. Garnitur nosił prawie codziennie, gdy akurat musiał udawać się na spotkania biznesowe albo kiedy pomagał z fundacją. Ja nawet wtedy stawiałam na business casual, a nie na kreacje z rodem z dynastii.

Zrozpaczona postanowiłam zejść na dół, mając nadzieję, że jak już zaszczycę wszystkich swoją obecnością to się ode mnie odczepią.

Hehe, miałam poczucie humoru.

Nie mogłam się bardziej pomylić. Od momentu gdy znalazłam się na szczycie wielkich, drewnianych schodów, poczułam, że jestem na językach tutejszej śmietanki. Pewnie mówili, że źle się zestarzałam, chociaż w moim odczuciu wyglądałam na czterdzieści, a nie na pięćdziesiąt. Albo tak sobie wmawiałam. Machnęłam ręką, mając nadzieję, że zmieni to mój stosunek do kolacji oraz zmniejszy zdenerwowanie, a jednak nic takiego się nie stało.

Jakby już gorzej być nie mogło podszedł do mnie mój arcy-wróg numer jeden - Philip Larcher. Na sam jego widok chciało mi się wymiotować, a co dopiero podać mu rękę, po którą tak pewny siebie sięgał.

Czy miałam jednak jakieś wyjście? Nie. W końcu to z jego łaski moje dzieci miały możliwość kontynuowania edukacji. Musiałam przeboleć ten jeden wieczór szczerzenia się do tej łajzy.

- Miło cię widzieć Aveline - powiedział aksamitnym głosem. Bardzo chciałam odpowiedzieć, że jego przeciwnie, ale powstrzymałam się od uwagi i zdobyłam na promienny uśmiech. - Wyglądasz co najmniej czarująco i cieszę się, że będę mógł zjeść kolację w towarzystwie tak wytwornej kobiety.

Jeszcze nie zdecydowałam czy uznam słowa Larchera za kpinę, wiedząc jaki miał do mnie stosunek w przeszłości, czy może jednak wezmę je całkiem na serio, aby doszczętnie nie zepsuć sobie reszty wieczoru. W przerwie od decydowania zaczęłam rozglądać się za mężem, który miałam wielką nadzieję, że mnie uratuje, a który na moje nieszczęście bawił panią Larcher. Świetnie.

- Wiesz, że rzadko robimy wyjątki i przyjmujemy uczniów z tak niskimi ocenami i zachowaniem - Philip zaczął kolejny raz mnie zagadywać, a ja wiedziałam do czego pił. Nie zapomniałam jeszcze o tym jak bardzo lubił słyszeć z moich ust, proszę, jakoby miało mnie to czynić lepszym rodzajem kobiety. Miałam szczerą nadzieję, że nie powita mnie kolejną prośbą o to.

- Dziękuję - postanowiłam wyrazić wdzięczność. Liczyłam, że w ten sposób uniknę dalszej rozmowy, ale nie. Pan Philip postanowił prowokować mnie dalej głupimi powiedzonkami. Jakby nie wystarczyło, że sama jego twarz budziła we mnie odrazę. - Poznałaś już mojego syna? Myślę, że mógłby być dobrym przykładem dla twoich dzieci.

Jak się nie zatrzyma to po kolacji mu nakopię.

- Chociaż muszę przyznać, że zdążyłem już poznać Chelsea i jest z niej bardzo przykładna młoda dama - dostał pół punktu za pochwalenie chociaż jednego z moich dzieci, z drugiej strony jego pochwała to jak nie pochwala.

- Coś ci powiedziała? - nagle się zainteresowałam. Byłam ciekawa co sprawiło, że miał o niej aż tak dobre wrażenie.

- Przywitała się, powiedziała, że miło mnie poznać i weszliśmy w konwersację. Lubi debatować na temat polityki międzynarodowej oraz rozmawiać o wyzwaniach społecznych.

Cała Chelsea. Miała w sobie poczucie misji i sprawiedliwości. Jej największym marzeniem było kopanie studni w Afryce i choć czasami myślałam, że przesadza z tymi swoimi samarytańskimi marzeniami, to o wiele bardziej mi się podobały niż harem i hakowanie.

SuperiorOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz