ROZDZIAŁ XII

129 7 3
                                    

Anthony

Już jutro biorę ślub. Cholerny ślub. Nie mogę uwierzyć, że tak szybko podjąłem tak ważną decyzję. Nie mogę uwierzyć, że mogłem być tak nieodpowiedzialnym i podjąć taką decyzję, jakby było to skazywanie na karę śmierci jakiegoś dupka za kradzież moich narkotyków lub broni. Po wczorajszym nocnym spotkaniu z moją przyszłą żoną, jestem w stanie stwierdzić, że mam przejebane i to po całości. Kiedy zobaczyłem ją w tej pieprzonej koszuli nocnej, poczułem jej zapach i dotknąłem jej delikatnej skóry... Kurwa, myślałem, że nie wytrzymam tam i rzucę się na nią jak wygłodniałe zwierzę.

Za co Bóg skazuje mnie na taki grzech jakim jest Evelyn Rutherford? Nie jestem Matką Teresą, tylko pieprzonym Anthonym Burnsem. Słynnym Panem Gangsterem, jak nazywała mnie psiarnia. Nie zasługuję na nic innego niż śmierć, ale nic nie jest w stanie mnie zabić. Do czasu. Mam więcej wrogów niż sojuszników. Moja nerwica wyłazi podczas negocjacji z innymi kryminalistami. Zapewne zabiją mnie Meksykanie, Rosjanie, Włosi lub mój brat.

No właśnie. James. Po naszej wczorajszej, dość agresywnej kłótni w domu panuje grobowa cisza. Męczą mnie wyrzuty sumienia za to, że go uderzyłem. To wszystko przez tą Rutherford. Ta kobieta to zło wcielone. Działa jak cholerny narkotyk. Nie chcę stracić brata, ale wkurwia mnie, kiedy patrzy na nią jakby w życiu dobrej dupy nie widział. James zapewne będzie obrażony na mnie przez długi czas, a poza tym ma obrączki. Czuję, że mój ślub będzie niezłym przedstawieniem. Zszokowane głowy innych rodzin, wkurwiona Rutherford przywalająca mi w ryj i obrażony James. Tak, to będzie spektakl.

Po moich drastycznych rozmyśleniach wstałem z łóżka, wziąłem zimny prysznic, ubrałem się w białą koszulę i czarne spodnie, chwyciłem za laskę i opuściłem moją jaskinię. Na korytarzu stali moi ludzie, którzy cicho komentowali wczorajszą bójkę między mną a bratem. Widząc mnie zaprzestali paplać, jak stare baby i przywitali się ze mną. Wszedłem do jadalni mijając się z jak zawsze uśmiechniętą Cecilią. Do tej pory nie wiem, jak można być tak optymistycznym człowiekiem jak ona, a znam ją praktycznie od urodzenia. Przy stole siedział Frank z miną, jakby narobił w gacie i James z plastrem na twarzy, ściskający pięści, kiedy tylko mnie zobaczył.

Frank na pewno wiedział, co zaszło wczorajszego dnia. Nie było opcji, żeby on tego nie wiedział. On wiedział wszystko. Był dobrym obserwatorem i zwiadowcą. Nic obok niego nie przeszło obojętnie. Wystarczyło pięć minut, a już wiedział by, o której chodzisz się wysrać. Zadziwiający człowiek, a przede wszystkim przyjaciel. Usiadłem u szczytu stołu i wziąłem się za śniadanie przygotowane przez Cecilię. Czułem na sobie wzrok Jamesa, ale starałem się panować nad złością. Szanujmy się. Nikt tak nie zna moich słabych punktów jak James. Zacząłem dyszeć jakbym przebiegł maraton, co oznaczało, że zaraz nie wytrzymam i rozwalę mu drugą stronę twarzy, ale z o wiele większymi skutkami ubocznymi niż rozcięta brew.

– Chłopaki, przestańcie zachowywać się jak rozwydrzone bachory – rzucił w końcu Frank, próbując rozluźnić atmosferę.

– Jestem spokojny, Frank – spojrzałem na Jamesa morderczym wzrokiem.

– Jesteś pewny? – zapytał Frank. – Bo dyszysz jakbyś pieprzył pięćdziesiąt dziwek bez przerwy na sranie.

– Jeśli się zaraz nie zamkniesz–

– To przyłoży ci bezpodstawnie tak jak mi wczoraj – przerwał mi James, podnosząc mi jeszcze bardziej ciśnienie. – Anthony ostatnio zamarzył być Muhammadem Ali.

– Ty pieprzony gnojku – podniosłem się z krzesła w celu złapania brata za kołnierz koszulki, którą wyjątkowo rzadko nosił, ale powstrzymał mnie Frank, łapiąc mocno za ramię. Nawet nie przypuszczałem, że jest taki silny.

Pan Gangster: Przeznaczenie w Miłości Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz