ROZDZIAŁ XXV

85 4 2
                                    

Anthony

Stałem w zimnym, sterylnym korytarzu szpitala, a otaczający mnie chaos nie mógł zagłuszyć dudnienia mojego serca. Krzyki, płacz i szelest pospiesznych kroków personelu mieszały się w kakofonię dźwięków, która zdawała się pochłaniać cały świat. A jednak w mojej głowie panowała złowroga cisza. Nawet nie wiem ile czasu minęło, ale na pewno bardzo dużo zanim się zjawiłem w tym miejscu. Przerażenie, bezsilność i gniew kotłowały się we mnie niczym trucizna, która odbiera oddech. Wiedziałem, że Evelyn walczy o życie. Moja Evelyn. Moja nadzieja, mój świat. Gdzieś w środku mnie rosła dzika, pierwotna potrzeba, by działać, by walczyć, by coś zmienić. Ale tu… tutaj nie miałem żadnej władzy. Byłem bezbronny.

W końcu, jakby popychany niewidzialną siłą, wkroczyłem pod salę, w której leżała otoczona przez krzątające się pielęgniarki. Ich głosy – ciche, stanowcze, pełne napięcia – brzmiały dla mnie jak obcy, niezrozumiały język. Przez moment stałem jak sparaliżowany. Widok Evelyn był jak cios w żołądek. Jej blada twarz, nieruchome ciało przykryte cienkim kocem, delikatne ruchy klatki piersiowej, jakby życie uciekało z niej z każdym oddechem.

Zrobiłem krok naprzód, mechanicznie, jak marionetka pociągana za sznurki. Krew dudniła mi w skroniach, a dłonie zacisnęły się w pięści. Nie potrafiłem oderwać wzroku od jej twarzy, tak spokojnej, niemal odrealnionej, jakby spała, choć wiedziałem, że to nie sen – to walka. Każda sekunda była polem bitwy, każda chwila kolejnym starciem, a ja stałem tu, bezsilny, tylko świadek, który nie może nic zrobić.

Młoda blondwłosa pielęgniarka, która dostrzegła moje obecne, spojrzała na mnie przelotnie, jej twarz była skupiona, ale w jej oczach dostrzegłem coś więcej – współczucie. Jakby wiedziała, jak wielki ciężar właśnie dźwigam, choć nie mogła nic powiedzieć. Chciałem ją zapytać, krzyknąć, błagać o odpowiedź: Czy ona przeżyje? Czy ją uratujecie? Ale słowa ugrzęzły mi w gardle, nie mogłem wykrztusić ani jednego dźwięku.

Podeszła do mnie, położyła mi rękę na ramieniu, a ten krótki gest ludzkiego ciepła niemal mnie złamał.

— Proszę poczekać tutaj — powiedziała spokojnym głosem, choć jej ton zdawał się dusić nadzieję, a może tylko ja ją sobie dopowiadałem.

Patrzyłem, jak wraca do sali, gdzie inne pielęgniarki i lekarz krzątali się wokół Evelyn, podłączali kolejne przewody, sprawdzali monitory. Migające światła i ciche piszczenie aparatury zdawały się rozbrzmiewać w moim wnętrzu jak bębny zwiastujące coś nieuniknionego.

Nie mogłem dłużej patrzeć. Odwróciłem wzrok, czując, jak serce ściska mi się w piersi. Nie wiedziałem, jak długo tam stałem – minutę, godzinę, może całą wieczność – ale czas przestał mieć znaczenie. W moich myślach pojawiały się obrazy: jej śmiech, jej ciepłe spojrzenie, dłonie, które zawsze potrafiły mnie uspokoić. Nie teraz – powtarzałem w myślach jak mantrę. Nie możesz jej zabrać, jeszcze nie teraz.

W końcu oparłem się plecami o zimną ścianę i osunąłem na podłogę. Oddychałem ciężko, jakbym sam walczył o każdy oddech, próbując powstrzymać łzy, które paliły moje oczy. Nie mogłem jej stracić. Nie mogłem pozwolić, by świat, który zbudowaliśmy razem, rozpadł się na kawałki.

— Ty draniu! — głos Lucy przeszył powietrze jak grom.

Zanim zdążyłem zareagować, poczułem jej pięści na swojej piersi. Uderzała mnie z desperacją, a jej słowa cięły jak ostrza. W jej oczach płonął gniew, ale było w nim coś jeszcze – rozpacz, bezsilność, ból. Była jak burza, która nagle spadła na mnie z całą swoją siłą.

Pan Gangster: Przeznaczenie w Miłości Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz