PROLOG

309 7 3
                                    

Tydzień wcześniej

Patrzę przez szybę samochodu na ulewę, która nawiedziła moje miasto. Tak, m o j e  m i a s t o.

To śmieszne

Krople spadające z nieba są jak krew wypływająca z żył. W ciele człowieka może być jej aż sześć litrów. Jeśli by takiego zabić najprościej byłoby przeciąć tętnice. Krew wypływała by szybciej. Nikomu nie chciałoby się patrzeć jak krew wypływająca z żył nieszczęśnika powoli zapełnia sześciolitrowy baniak. Chyba że ten ktoś byłby psychopatą.

Niedaleko mi do niego

Patrzenie na baniak wypełniający się sześcioma litrami krwi sprawiałoby wrażenie trwające wieki. To samo uczucie sprawia padający deszcz. Nie ma końca. Tak samo końca nie ma moja nienawiść. Mój cały organizm jest nią wypełniony aż po brzegi. Te sześć litrów krwi jest zapełnione nienawiścią.

Mój mózg jest wypełniony nienawiścią.

Moje kości są wypełnione nienawiścią.

Moje mięśnie są wypełnione nienawiścią.

Nie ma we mnie żadnej cząstki dobroci. Nienawiść to jedyne o czym myślę. Ja nią żyję. Dzięki niej żyję.

– Wziął pan parasol, panie Burns? – spytał mój kierowca, Harold przywracając mnie do świata żywych.

– Nie, ale wspomogę się aktówką – odpowiedziałem. – Niech pan tutaj czeka.

– Oczywiście, panie Burns – uśmiechnął się do przez lusterko wsteczne.

Wysiadłem z samochodu nie zapominając o mojej lasce, która była moją "trzecią nogą". Uniosłem nad głowę czarną aktówkę i ruszyłem w stronę tylnego wejścia mojego kasyna, które było największe w mieście. Oczywiście kasyno to jedno z moich "legalnych" środków dochodu oprócz elitarnego klubu nocnego i restauracji w centrum. Jest jedenasta wieczorem, a mój brat dzwoni do mnie z problemem, czyli klientem. Jeśli będzie to jakaś błahostka, to obiecuję, że przez przypadek zrzucę go z dachu.

– Nareszcie jesteś, Tony – James podszedł do mnie i klepnął w ramię. – Typek czeka na ciebie w twoim gabinecie.

– Mam nadzieję, że przyjechałem tu nie z powodu jakiejś bójki – spojrzałem na niego i szliśmy po schodach.

– Spokojnie, to akurat nieco bardziej skomplikowana sprawa – zapewnił James.

– Zobaczymy – mruknąłem.

James otworzył ciemne dębowe drzwi wpuszczając mnie pierwszego. Tam skinięciem głowy przywitałem się ze Stevenem - jednym z ochroniarzy, który pilnował czekającego na mnie mężczyznę. Podszedłem do mojego biurka zwracając na siebie uwagę oczekującego na mnie osobnika. Zapewne zdziwił się, że młody mężczyzna, którym jestem ja kuleje i wspomaga się laską. Usiadłem wygodnie na fotelu i gestem dłoni nakazałem ochroniarzowi, aby wypełnij szklanki bourbonem. Postawny mężczyzna położył naczynia z alkoholem na przeciwko nas. James stanął obok mnie i zaczął:

– Mów jeszcze raz to wszystko, co mi powiedziałeś – rozkazał James.

Mężczyzna miał może około pięćdziesięciu pięciu, sześćdziesięciu lat. W młodości musiał mieć czarne jak smoła włosy, a dziś prawie w całości pochłonęły je siwe pasma. Cały czas kręcił prawdopodobnie swoją lekko wyblakłą złotą obrączką. Ewidentnie był to jego odruch nerwowy. Westchnąłem i upiłem łyka bourbona.

– Będziesz mówić czy niepotrzebnie zmarnowałem swój cenny czas na taki głuchy telefon? – zapytałem w końcu.

– Tak, ja... Przepraszam – odezwał się starszy mężczyzna. – Nazywam się Henry Rutherford, miło mi pana poznać.

Pan Gangster: Przeznaczenie w Miłości Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz