10 - Kwiat Faceli

76 6 0
                                    

Nie spodziewali się rano zastać Edmunda czekającego przy ich namiotach. Był w złym stanie. Pogadanka z Alanem zarówno poprawiła, jak i zdołowała go. Mimo szczerych chęci, był bardziej podobny do nocy niż do dnia.

- Edmund! - Ciemna blondyneczka mocno przytuliła brata.

- Co było minęło, nie ma co wracać do rzeczy przeszłych. - To mówiąc lew odszedł do swojego namiotu.

- Cześć. - Dopiero teraz odważył się oddać uścisk i odetchnąć z ulgą.

- Cały jesteś? - Zuzanna zaczęła ognądać jego rany, poza kilkoma siniakami, zapadnięty mi oczami, policzkami i raną na wardze nie odniósł nic poważnego, na całe szczęście.

- Tylko trochę zmęczony. - Przyznał cicho. - I głodny. - Jak na zawołanie zaburczało mu w brzuchu.

- W takim razie idźcie po jedzenie. - Surowy ton, rozpraszały wesołe oczy, ale szatyn w nie nie patrzył. - Tylko posłuchaj, nie zgub się nigdzie. - Zaśmiał się cicho. Młodszy podniósł na niego zdziwiony wzrok i.. Przytulił się do niego.

- Przepraszam. - Mruknął tylko, co i tak zdumiło całą trójkę. Edmund nie przepraszał. Piotr poklepał go po plecach w braterskim geście.

- Zdecydowanie coś zjeść, bo krzepy nie masz wcale. - Odszedł by coś dla nich przygotować. A dziewczyny poszły po jedzenie każąc mu zostać z siedmiolatką.

- My się chyba jeszcze nie znamy. - Podeszła do niego na odlegość metra, przekrzywiła odrobinę głowę. - Ale twoje rodzeństwo dużo mi o tobie opowiadało. - Przyznała szczerze. Zresztą sama często pytała o czwartego z rodzeństwa, drugiego z braci. Nie zdając sobie z tego większej sprawy zaczęła go okrążać dokładnie jak drapieżnik, przez co połknął ślinę. Było wiele wilków u białej wiedźmy, co prawda nie były dla niego złe, ale nie czuł się przy nich bezpiecznie. - Przepraszam? Zrobiłam coś nie tak? - Zapytała swoim kwiecistym dziecięcym głosem, autentycznie zmieszana.

- Nie, nie zrobiłaś nic złego. To ja cie porównałem do wilka, przepraszam. Jestem Edmund Pevensie, a ty? -

- Um ja? - Zmieszała się trochę, mimo, że przecież już przedstawiała się jego rodzeństwu. - Ja eh? Jestem.. Córką królowej i wilczą wychowanką. Tu nazywają mnie mrokiem, albo nocnym kwiatem, ewentualnie fioletem, ale to żadko słyszę. - Wzruszyła ramionami, ciągle przyglądając się odrobinę przestraszonemu chłopakowi.

- Więc jesteś wiedźmą? - Ostrożne pytanie i równie ostrożna twierdząca odpowiedź. - A może.. Powiesz mi jak działa ptasie mleczko twojej mamy? - Gdyby nie przybliżyła się o kilka kroków, napewno by go nie dosłyszała.

- To zależy jakie. - Przekrzywiła ciekawsko głowe. - Mi nigdy nie dała jedzenia. Zawsze musiałam polować z wilkami. - Przyznała, ale w jej głosie nie było słychać nic negatywnego.

- Um, miała jakiś płyn, wypuściła kroplę na śnieg i nagle się pojawiło. - Przyznał siadając na trawie i zaczynając bawić się nią opuszkami palców. Wstydził się swojego zachowania. Czy naprawdę musiał przez to przejść by dostrzec swe błędy? Dziewczynka usiadła blisko niego, naprzeciwko by napewno wszystko usłyszeć, zaczęła magicznie wyrastać kwiatki robiąc z nich wianek.

- To musiał być jakiś eliksir jej roboty. Musisz dać jakieś szczegóły, jaki miał kolor, zapach, albo smak. Nieważne eliksir czy jedzenie. - Brązowooki zamyślił się.

- Smakowało trochę jak aronie. I było naprawdę smaczne. - przestała robić wianek wypuszczając go z rąk.

- Aronie czy może aronie z domieszką krwi? To okropnie ważne. - Przyznała patrząc na niego i świdrując jego osobę.

- Nie wiem, były cierpkie i metaliczne jak aronie, ale były też bardzo słodkie i miękkie jak czekolada, też bardzo dobre jak wanilia. Prawie nie czułem tych owoców. - Skurczył się bardzo.

- Więc musimy obstawiać gorszą opcję. - Westchnęła. - W przypadku braku krwi, trzebaby było zrobić odtrutkę, w przypadku krwi, trzeba zabić moją matkę. Nie żeby to nie było w planach. Celuj w głowę, serce i w broń. - Ostatnie powiedziała najdobitniej. Edmund nie będzie mógł zranić jej matki, ale może uda mu się zniszczyć różdżkę.

Matka była leniwa, albo słaba. Co prawda czasem używała na niej magi nie używając przedmiotu, ale częściej robiła to z nim.

Ale czemu nie będzie mógł jej zranić? Bo wcisnęła mu miksturę lojalności podrasowaną o wywar oddania. Pewnie gdyby tylko mieli odwrotne ciała nie zawachałaby się go wykorzystać.

Dziewczynka na nowo zaczęła zaplatać wianek. Królowe przyniosły jedzenie. Na które ich brat się wręcz rzucił. Nie miał już zaufania do jedzenia Jadis.

- Zaczynam się bać, że pożresz i nas. - Zaśmiała się Lucy machając do Piotra by się dosiadł.

- I zachowaj coś na drogę. - Mruknął, obserwójąc ich.

- Ale jak to? Wracamy do domu? - No cóż fioletowo oka też nie rozumiała. - A przy okazji to gdzie jest ich dom? - Myślała.

- Wracacie. - W tym momęcie żadne z nich nie sądziło że go posłucha. - Mama kazała mi was chronić, ale nie zakazała się nam rozdzielać. -

- Potrzebują całej naszej czwórki. Słuchałeś w ogóle pana Bobra? - Łucja starała się przemówić mu do rozsądku.

- Posłuchajcie nie chcę by coś się wam stało. Omal nie zostaliśmy zabici, Zuzanna prawie nie utoneła, Edmund też mógł zginąć. Nie chcę was więcej narażać. Walka z nią to nie będzie zabawa. -

- Dlatego piwinniśmy zostać. - Odezwał się cicho szatyn. - Wiem, że się o nas martwisz i nie chcesz nas narażać. Ale czarownica to potężny wróg, pomagałem jej, nie chce by cierpieli za moje grzechy. Co do dziewczyn, droga spowrotem do szafy też będzie niebezpieczna. - Zacisnął mocno szczęki.

- Dlaczego ja się tego spodziewałem? - Blondyn zakrył łokciem oczy.

- No to postanowione. - Najstarsza wstała z piknikowego koca, oblizała palce i chwyciła łuk i samonapełniający się kołczan. Cóż, te strzały miały na sobie zaklęcie powrotu.

Wszyscy ludzie skierowali się na pole treningowe, a ona za nimi. Zuzanna oddała całkiem przyzwoity strzał, rzut sztyletem Łucji był jeszcze lepszy, a szybko wyciągnięty topór trafił wyjątkowo blisko środka, zaczepiają o jego obręcz. Nawet nie wiedziała, że ma tak dobrego cela.

Po chwili na polankę wjechali chłopaki. I serio Piotrek? Jedno-do jasnej ciasnej-rożec? Naprawdę?

A koń Edka miał na imię Filip, o czym raczył go poinformować jakiś czas puźniej. Coraz ciekawiej. Nie powiem, że nie.

Nasze strzały i rzuty były coraz lepsze. A gniady znał się lepiej na fechtunku od jeźdźca więc uczył ich na tyle słowami na ile zdołał.

Ćwiczyli do wieczora.

To był miododajny dzień.

Narnia: Fioletowe Kwiaty Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz