Rozdział I

154 10 4
                                    

                                 Najpierw uśmiechy, potem kłamstwa. Dopiero potem kule.  

Siedzę w kawiarni obserwując przechodniów. Każdy z nich śpieszy się do domu, szkoły, pracy. Nikt nie ma nawet czasu przystanąć, aby dokładniej obejrzeć wszystko, co nas otacza. Wtedy dostrzegliby, że prawdziwe piękno tkwi w szczegółach – uśmiechu dziecka, które biega za piłką w parku, marząc o tym, aby zostać zawodowym piłkarzem. Parze staruszków, którzy mimo tylu lat spędzonych ze sobą, nadal czerpią ogromną przyjemność ze spacerowania za rękę. Każdy robi wszystko, żeby osiągać coraz więcej i wygrać otaczający nas zewsząd wyścig szczurów. Tylko czy ktokolwiek wie, gdzie jest meta? Wzdycham ciężko, gdy podchodzi do mnie zielonooki blondyn z ciepłym uśmiechem na ustach, jednocześnie przerywając moje rozmyślania.

- Hej - składa delikatnego buziaka na moim policzku. Matt to mój chłopak, zostaliśmy parą ponad rok temu. Był aktorem w szkolnej grupie teatralnej, a ja reżyserowałam jedno z przedstawień. Wtedy wiedziałam jedynie, że ma niezwykle czarujący uśmiech. Jakiś czas później nasze drogi ponownie się zeszły na imprezie urodzinowej jednego ze znajomych. Przegadaliśmy wtedy całą noc, mimo ogromu różnić od razu między nami zaiskrzyło.

- Co się stało, że tak nagle chciałaś mnie zobaczyć? - pyta zaniepokojony.

- Nic takiego - chwytam jego ciepłe dłonie w swoje. - Po prostu muszę ci powiedzieć, że nie możemy spędzić razem wakacji - mówię cicho.

- Jak to? Przecież to miały być nasze wakacje... - patrzy na mnie smutno, ale to spojrzenie nie jest zbyt przekonujące. Zupełnie jakby udawał... Nie, to ja jestem przewrażliwiona.

- Pamiętasz, jak mówiłam ci, że moja babcia miała udar? Podobno wszystko już w porządku, ale na pewno przyda jej się pomoc. Poza tym ostatnio widziałam ją trzy lata temu. - O tak, doskonale pamiętam tamte wakacje, chociaż wiele razy starałam się wymazać je z pamięci, jak widać bezskutecznie. Nieopodal mojej babci mieszka bardzo dziwny mężczyzna . Nie wiem czy to możliwe, ale w jakiś sposób wpłynął na mój umysł. Na chwilę straciłam przytomność, później już go nie widziałam. To było najdziwniejsze doświadczenie w całym moim życiu i nie chciałabym ponownie przez to przechodzić.

- Rozumiem, ale nie ma co się załamywać. Został nam ten wieczór, musimy go mądrze wykorzystać. - Tak też zamówiliśmy nasze ulubione desery i przegadaliśmy kilka dobrych godzin, aż na zewnątrz zaczynało ciemnieć.

- Muszę już iść, o siódmej rano mam pociąg - mówię, podnosząc się z krzesła.

- Dobrze, przyjdę trochę wcześniej na dworzec. Może podwieźć cię do domu? - pyta, również wstając.

- Nie, przejdę się. - Całuje chłopaka przelotnie. - Dobranoc - mówię, po czym wychodzę z kawiarni. Idę przez cały czas równym krokiem, wkrótce wkraczam w jedną z gorszych dzielnic miasta. Słyszałam wiele historii na temat tego miejsca, jednak żadna z nich nie była pozytywna. Lampy świecą bardzo słabo, tak też dalszą drogę oświetlam sobie światłem komórki. Nagle słyszę odgłos czyiś kroków tuż za sobą. Ogarnia mnie delikatny strach, temu nie zaprzeczę. Zestresowana przyśpieszam, jednak obcy również to czyni.

- Przepraszam, biegnę za tobą od kawiarni, a raczej nie mam ochoty na zabawę w berka! - głos nieznajomego mimo zaistniałych okoliczności jest przyjazny. Odwracam się i dostrzegam wysokiego bruneta, którego wielkie oczy świecą w przymrużonym świetle latarni ulicznej.

- Dlaczego za mną idziesz? - pytam, całkiem zbita z tropu.

- Zostawiłaś torebkę w kawiarni - unosi lekko rękę, w której faktycznie trzyma zgubę. No tak, to do mnie podobne. - Gdy to zauważyłem, od razu za tobą wybiegłem. - Podchodzi do mnie i oddaje moją własność, uśmiechając się przy tym. Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale jego uśmiech sprawia, że jest mi jakoś cieplej.

- Dziękuję. Jak mogę się odwdzięczyć? - pytam grzecznie.

- Zaproszę cię na lody, a ty nie odmówisz - mówi z szarmanckim uśmiechem na ustach.

- Nie mogę, jutro wyjeżdżam - odpowiadam z udawanym smutkiem. Owszem, ten chłopak jest czarujący, ale przecież nic o nim nie wiem.

- W takim razie pozwól chociaż, że cię odprowadzę – nastolatek nie daję za wygraną.

- Z przyjemnością - tym razem ja się uśmiecham. Idziemy tak blisko siebie, że czuję zapach jego perfum. Mięta z nutą cytrusową pachnie obłędnie.

- Odprowadzam cię do domu a nawet nie wiem, jak masz na imię! - zrywa się nastolatek. - Gdzie moje maniery. Jake jestem, miło mi - mówi, wyciągając rękę w moją stronę.

- Alice - odpowiadam, niepewnie ściskając jego ciepłą dłoń. Po chwili obok nas przystaje czarny mercedes, wychyla się z niego czarnowłosy mężczyzna. Broda zasłania połowę jego twarzy, natomiast oczy ma takie same jak nastolatek - to musi być jego tata.

- Jake, co ty robisz? Nie powiedziałeś dokąd wychodzisz, nie odbierasz telefonu. Szukałem cię po całym mieście. Howard dzwonił, że kolację już podano. Zaraz będą u nas państwo Messarge - mówi zimnym tonem. Na chwilę przerywa, patrzy na mnie zmieszany.

- Zresztą porozmawiamy w domu - automatyczna szyba wraca na swoje miejsce.

- To co, lody we wrześniu aktualne? - Wybucham śmiechem, ale chłopak kontynuuje:

- Miasto jest małe, na pewno jeszcze kiedyś na siebie wpadniemy. - Podchodzi do drzwi samochodu i chwyta za klamkę. - Dobranoc A lice - uśmiecha się, po czym znika w aucie.

- Dobranoc - szepcze i stoję w miejscu czekając aż odjadą. Radosnym krokiem wracam do domu, czuję uniesienie nieokreślonego rodzaju. Jak najciszej wchodzę do mieszkania, żeby nikogo nie obudzić. Zauważam migotanie telewizora w salonie - no tak, tata jak zawsze czeka, aż wrócę.

- Dlaczego jeszcze nie śpisz? - przysiadam obok niego na kanapie.

- Jakoś nie mogłem zasnąć - odpowiada cicho. - Ale ty idź już spać, rano wyruszacie - patrzy na mnie delikatnie się uśmiechając, jednak w jego oczach widać smutek. Czyli znowu myślał o mamie... Zginęła dziesięć lat temu w wypadku samochodowym. Tata bardzo to przeżył, w końcu była miłością jego życia. W sumie, to do dzisiaj się nie pozbierał. Często po prostu siedzi i wspomina. Nigdy nawet nie próbował poznać innej kobiety.. Chciałabym mu jakoś pomóc, ale nie bardzo wiem jak.

- Ty też idź już spać, bo pacjenci nie przeżyją ani jednego dnia bez ciebie - śmieje się, ale dobrze wiem, że mam rację. Tata pracuje jako onkolog w prywatnej klinice, co wiążę się z tym, że jest bardzo zapracowany. Wybrał sobie bardzo ciężką specjalizację, przecież niewiele osób wygrywa walkęz nowotworem. On robi wszystko, aby zwycięstwo odniosło jak najwięcej z nich. Ściąga okulary, po czym przeciera zmęczone oczy.

- Chyba masz rację - mówi, przeciągając się. - Dobranoc Alice - przytula mnie delikatnie, po czym znika w swojej sypialni. Biorę szybki prysznic, a następnie również idę spać.

                                                                           *****************

Znajduje się w bardzo ciemnym pomieszczeniu. Spoglądam do góry - lampa świeci tak słabym światłem, że praktycznie mogłoby jej wcale nie być. W odległym kącie pokoju dostrzegam sylwetkę człowieka. Słyszę nieznośny krzyk. Serce ze strachu podchodzi mi do gardła. Wtedy rozlega się trzask - krzyk już nie wraca.

- Macie ich?! - pyta rozzłoszczony głos. Budzi we mnie przerażenie.

- Jasne. A myśleli, że zdołają uciec. Wyglądało to przezabawnie - kpi drugi.

- Przestań chrzanić, tylko zamknij ich w krypcie.

- Szefie, jest mały problem... - zaczyna mężczyzna. - Jeden z nich jest martwy.

Wojna kłamstwOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz