Rozdział IX

33 7 3
                                    

- Dobry wieczór. Nazywam się James Hovard, jestem lokajem z rezydencji pana Jake'a. Mógłbym z nim porozmawiać? - oznajmia służbowym tonem mężczyzna w średnim wieku. Ma na sobie dopasowany, czarny garnitur, a jego twarz zaczynają pokrywać zmarszczki.

- Proszę, niech pan wejdzie – gestem zapraszam go do środka. - Jake jest na górze, pójdę po niego - dodaje zdezorientowana. Lokaj? Rezydencja? Nie pomyślałabym, że chłopak pochodzi z bogatej rodziny. Przecież nie było nic takiego, co by na to wskazywało. W sumie to i tak nieistotne. To tylko pieniądze, prawda? Delikatnie pukam do drzwi, które otwierają się niemal natychmiast. Włosy Jake'a są potargane bardziej niż zazwyczaj, a oczy wyglądają na pełne smutku. Serce ściska mi się z żalu na ten widok, lecz postanawiam grać twardą.

- Pan Hovard przyjechał, chcę z tobą porozmawiać – wbijam wzrok w podłogę. Nie jestem w stanie patrzeć obojętnie w te oczy. On nie odpowiada, tylko mija mnie w drzwiach. Jego ramię przez sekundę dotyka mojego, co sprawia, że przez moje ciało przechodzi dreszcz. Dlaczego tak jest? On musi przestać działać na mnie w ten sposób. Postanawiam pójść na spacer, ponieważ potrzebuję trochę świeżego powietrza, aby odetchnąć i przemyśleć kilka spraw. Dzisiejsza aura jest bardzo sprzyjająca – zachodzące słońce malujące się nad niedalekim wybrzeżem jak zawsze robi oszałamiające wrażenie. Cały magiczny klimat natychmiastowo znika, kiedy przechodzę obok domu tajemniczego mężczyzny. Czuję dziwny ucisk w głowie. Właśnie teraz przydaję mi się porada dziadka. Nie mogę mu pozwolić wpływać na mój umysł, muszę się bronić! Wewnątrz mojego umysłu toczy się walka, którą ostatecznie wygrywam. Moje zwycięstwo przyprawiło mnie o mocny ból głowy, więc jak najszybciej wracam do domu. Salon jest pogrążony w mroku. Czy to oznacza, że Jake wyjechał razem z Hovard'em? Czuję dziwne ukłucie w sercu. Wtedy do moich uszu dochodzi dziwny dźwięk, jakby pociągnięcie nosem. A może tylko tak mi się wydaje? Dla pewności zapalam światło, moje serce bije głośno niczym dzwon. Omal nie podskakuje z zaskoczenia - Jake stoi przy oknie i wygląda na zewnątrz. Jakby cokolwiek mógł tam zobaczyć, przecież jest już ciemno.

- Myślałam, że wyjechałeś z Hovard'em - mówię cicho, lecz chłopak nie reaguje. Dziwne. Podchodzę bliżej i wtedy zauważam, że po jego policzku spływają przejrzyste łzy.

- Zaraz jadę. Poprosiłem o trochę czasu, żeby się z tobą pożegnać - mówi głosem przepełnionym smutkiem, sprawiając, że boli mnie serce.

- Co się stało? - pytam zaniepokojona.

- Mój tata miał wypadek samochodowy. Nic nie dało się z nim zrobić, zginął na miejscu - mówi niemal bezgłośnie. Widzę jak bardzo jest nieobecny i dobrze wiem czego teraz potrzebuje. Tak też wyciągam do niego ręce, chłopak mocno się we mnie wtula. Chowa twarz w moich włosach, tym razem nie hamując płaczu. Czuję na szyi jego niespokojny oddech. Stoimy tak w milczeniu kilka minut, wtedy nastolatek zaczyna mówić:

- Najgorsze jest to, że nie mogłem się pożegnać. Nigdy nie miał za dużo czasu, a miałem mu jeszcze tyle do powiedzenia. Teraz po prostu odszedł, już go nie ma...

- Jake, to nieprawda – odsuwam się na tyle, by móc spojrzeć mu w oczy. - On jest przy tobie, zawsze był i będzie. Tylko teraz po prostu mieszka tutaj – kładę dłoń na jego sercu. - Właśnie głaszczę cię po głowie. Nie chcę, żebyś był smutny.

- Skąd możesz wiedzieć... - wzdycha, odwracając wzrok. Zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo jest mu ciężko.

- Bo przechodziłam przez to samo. - Tym razem patrzy mi prosto w oczy. - Moja mama również zginęła w wypadku samochodowym, ale miałam wtedy zaledwie siedem lat. Nawet nie byłam w pełni świadoma tego, co się stało. Tata powiedział mi, że mama zamieszkała w niebie z aniołami i nadal będzie się mną opiekowała, ale z góry. Wtedy odpowiedziałam „Ja też chcę umrzeć, zostanę aniołkiem i będę mogła być blisko mamy" Z pogrzebu pamiętam jedynie białą koronkę wokół trumny i to, że wszyscy mnie przytulali. Nawet nie wiem jaki miała głos, jak się śmiała. Wiem jednak, że zawsze mnie kochała i nadał kocha. Z twoim tatą jest tak samo, tylko musisz w to uwierzyć.

- Ja po prostu nie wiem jak mam w to uwierzyć. Nie chcę przez to przechodzić drugi raz, nie jestem gotowy. Chyba nigdy nie będę...

- Drugi raz? - zaintrygował mnie. Wzdycha ciężko, po czym zaczyna mówić:

- Miałem starszą siostrę – Collin. Od dnia moich narodzin byliśmy praktycznie nierozłączni – kiedy byłem niemowlakiem, to zawsze stawała nad moją kołyską i mnie zabawiała. Kiedy podrosłem, zostałem nieodłącznym towarzyszem jej zabaw i tak zostało do samego końca. Wszystko robiliśmy razem, nawet przyjaciół mieliśmy wspólnych. Jednak po jej dziesiątych urodzinach zaszła jakaś zmiana. Coraz rzadziej się uśmiechała, odmawiała zabawy, znikała gdzieś z mamą na całe dnie. Zorientowałem się o co chodzi dopiero wtedy, gdy miała krwotok... Mama wyszła dosłownie na kilka minut do sklepu, Collin odrabiała lekcje, a ja bawiłem się wyścigówkami na dywanie. Widzę to tak wyraźnie, jakby miało miejsce wczoraj. Strumienie krwi spływają z jej nosa, zalewając zeszyt od kaligrafii. Próbuję go zatamować rękoma, co nie przynosi rezultatu. Jestem śmiertelnie przerażony, zaczynam płakać.

- Musisz zadzwonić na pogotowie, znasz numer – powiedziała wtedy słabym głosem. Gdybym tylko wiedział, że to jej ostatnie słowa... Pobiegłem na dół i nigdzie nie mogłem znaleźć telefonu, więc postanowiłem skorzystać z tego w gabinecie taty, gdzie nie można było nam wchodzić. Nie wiem jakim cudem, ale udało mi się zawiadomić pogotowie. Kiedy wróciłem do pokoju, ona... - przerywa na chwilę, aby wziąć głęboki oddech. - Leżała na ziemi w kałuży swojej krwi. Próbowałem ją obudzić, bo myślałem, że śpi. Przez kilka dni przebywała w szpitalu, była w stanie śpiączki. Przestałem chodzić do szkoły, chciałem być przy niej. Rodzice na to pozwolili, bo chyba już wtedy wiedzieli. Przychodziłem codziennie do szpitala i czytałem jej Harr'ego Potter'a i komiksy o Kaczorze Donaldzie. Ale pewnego dnia już jej tam nie było – oczy chłopaka zachodzą łzami. - Zostało tylko nienaturalnie białe prześcieradło i pluszowy królik. Tamtego dnia coś we mnie umarło i całe życie próbowałem to przywrócić, jak się domyślasz – bezskutecznie.

- Jake... Nie wiem co mogłabym ci powiedzieć, bo wiem, że w tej sytuacji żadne słowa nie pomogą...- szepcze zrezygnowana.

- Wystarczy mi, że tutaj jesteś i mnie rozumiesz – odpowiada, przytulając mnie do siebie. Jego dłonie kurczowo zaciskają się na moich plecach, przez co fala ciepła zalewa całe moje ciało. Czuję, jak jego łzy spływają po mojej szyi. Tak bardzo mi go żal. Na dodatek za chwilę wyjedzie i zostanie z tym wszystkim całkiem sam...

                                                                        **********************

- Wszystko dobrze? W sensie zdrowotnym, może boli cię głowa, bo według lekarza... - mówię zmartwiona, lecz Jake mi przerywa:

- Spokojnie, wszystko w porządku – uśmiecha się delikatnie. Wzdycham ciężko, po czym pytam:

- A między nami... też w porządku? - Chłopak ujmuje moją twarz w dłonie, patrzy mi prosto w oczy. Przez chwilę tylko milczymy, w tym czasie obserwuję drobne ogniki igrające w jego oczach. 

- W jak najlepszym, nie masz się czym martwić.

- Martwię się tym, że wyjeżdżasz – szepce. Poważnie powiedziałam to na głos? Co się ze mną dzieje? Zapada niezręczna cisza. Zawstydzona uciekam wzrokiem sama nie wiem dokąd.

- Hej, spójrz na mnie - delikatnie podnosi mój podbródek do góry. - Wyjeżdżam, bo muszę. Najchętniej zostałbym tutaj z tobą. Jeszcze się spotkamy, obiecuję. - Wciska w moją dłoń jakąś kartkę i zamyka ją swoją ręką.

- Tak w razie czego – szepcze, po czym składa na moim czole delikatnego buziaka, przez co moim ciałem wstrząsa przyjemny dreszcz.

- Do zobaczenia Alice – mówi chłopak, wsiadając do auta.

- Do widzenia – odpowiadam, zdając sobie sprawę, że on nie może tego usłyszeć, gdyż już zamknął drzwi. Stoję w miejscu obserwując jak samochód się oddala, by ostatecznie całkiem zniknąć z mojego pola widzenia.


Wojna kłamstwOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz