Rozdział XI

29 2 1
                                    

- Witam państwa. Nazywam się Catherine... Zebraliśmy się tutaj aby uczcić pamięć Jeff'a - mojego syna. Jeżeli na spotkaniu obecni są dziennikarze, to proszę uprzejmie o opuszczenie rezydencji, bo inaczej wyciągniemy z tego konsekwencje. - Kilka osób wstaje, jedna zaczyna się tłumaczyć, ale staruszka w odpowiedzi tylko kręci głową.

- Możecie się zastanawiać dlaczego to ja przemawiam, skoro Jeff miał wspaniałą żonę - spogląda z uśmiechem na panią Sophie. - Otóż Sophie źle się czuję, ale jeśli zechce, to w każdym momencie naszego spotkania będzie mogła przemówić. - Zamyślona kobieta w odpowiedzi kiwa głową.

- Widzę tutaj wiele znajomych twarzy, ale niektórych spotykam po raz pierwszy - jej spojrzenie przez kilka sekund spoczywa na mnie. - Jednak ja znałam Jeff'a od dnia jego poczęcia. Gdy poczułam jego pierwsze kopniecie, zalała mnie fala bezgranicznej miłości, która żyje we mnie aż do dzisiaj i nigdy nie umrze. Kiedy pierwszy raz wzięłam go na ręce czułam, że mam w dłoniach cały mój świat. Pamiętam każdą chwilę z jego życia i ogromną radość temu towarzysząca. Bo Jeff był człowiekiem naprawdę pogodnym. Pamiętam to szczęście, gdy dowiedział się, że zostanie ojcem. Chciał zamknąć firmę, by moc przebywać całymi dniami z Collin. Z Jake'm było tak samo. Doczekał się wymarzonego syna, poświęcał mu każda wolną chwilę. Potem firma zaczęła się rozkręcać, ale i tak rodzina nadal była najważniejsza. Zbudował ten cudowny dom, chciał zapewnić im jak najlepsze warunki. A wtedy odeszła Collin... Coś w nim wygasło, nie miał już w sobie takiej radości, ale dalej dbał o dobro swoich najlbiższych. Był cudownym synem, jestem z niego ogromnie dumna i nawet nie wyobrażam sobie, jak bardzo będzie mi go brakować - mówi kobieta drżącym głosem, ocierając łzy z policzka, po czym siada na krześle, równocześnie w sali zapada głucha cisza. Wtedy zaczyna mówić brodaty mężczyzna w garniturze:

- Jeff był moim przyjacielem, poznaliśmy się na studiach, ale wtedy uważałem go za największego sztywniaka na wydziale - śmieje się gorzko. - Zaprzyjaźniliśmy się dopiero kilka lat temu, gdy dał mi pracę w swojej firmie... - i tak po kolei przemawiają wszyscy zebrani ludzie. Jest mi dziwnie, bo praktycznie nie znałam mężczyzny. Właśnie wtedy przychodzi czas na mnie, gdyż wszystkie oczy są zwrócone w moim kierunku.

- Ja właściwie nie znałam pana Jeff'a. Widziałam go tylko raz, na dodatek przelotem. Ale mogę stwierdzić, że był wspaniałym mężczyzną przez pryzmat tego, jak wychował swojego syna. Oczywiście wiem, że była to również zasługa pani Sophie - spoglądam na kobietę, która lekko się uśmiecha. - Ale to tylko świadczy o tym, jak udane małżeństwo razem wiedli. Dzięki Jake'owi spędziłam jedne z najlepszych wakacji w moim życiu. I serce coraz to na nowo pęka mi na kawałki, gdy widzę, jak to wszystko przeżywa, a ja nie mogę mu w żaden sposób - wyrzucam z siebie, obawiając się, że to niestosowne. Ale ku mojemu zdziwieniu wszyscy patrzą na mnie z aprobatą. Jake odnajduje moja dłoń, by zacisnąć na niej swoją. Spoglądam na niego - jego oczy są mokre od łez, ale chłopak się uśmiecha.

********

Nazajutrz rano Hovard prosi mnie na śniadanie, ale przy stole zastawionym mnóstwem potraw siadam sama. Kiedy kończę jeść, do jadalni wchodzi Jake.

- Dzień dobry - jego twarz przyozdabia delikatny uśmiech. - Chciałabyś mi pomóc z rzeczami taty? Hovard zapewniał, że się z tym upora, ale ja chcę zrobić to osobiście.

- Jasne, chodźmy - przecieram usta i dłonie serwetką, po czym podążam za chłopakiem. Gabinet urządzony jest tak samo jak reszta domu - wszędzie przepych i idealne dopasowanie najdrobniejszych detali. Tak też w pomieszczeniu możemy znaleźć wielkie, dębowe biurko, skórzane fotele, rzędy półek z książkami w pozłacanych okładkach, lecz jedna z nich jest wolna od książek - stoi na niej mnóstwo zdjęć.

Wojna kłamstwOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz