Rozdział XII

18 4 2
                                    

Dom pogrążony jest smutną krzątaniną. Teoretycznie jest jeszcze wiele do zrobienia, ale tak naprawdę każdy błąka się bez celu. Jest naprawdę cicho – nikt nic nie mówi, ponieważ słowa nie mogą wyrazić tak olbrzymiego smutku. To ostatnie chwile by pogodzić się z faktem, że to nie jest zły sen i pan Jeff naprawdę odszedł. Ubieram zakupioną wczoraj czarną sukienkę i delikatnie podkreślam rzęsy. Nigdy nie byłam jak te inne dziewczyny, które rozmawiają o kosmetykach i ciuchach, po prostu mnie to nie kręci. Wiele razy nagadywano mnie na to, abym zaczęła się malować, ale ja wolę akceptować siebie taką, jaka jestem, z tymi wszystkimi niedoskonałościami, których nie mam zamiaru ukrywać pod masą sztucznych środków.

- Hej. - Kiedy zobaczyłam Jake'a, moje serce zaczęło bić stanowczo za szybko. Ma na sobie idealnie dopasowany, czarny garnitur, a włosy zaczesał na lewy bok, co w jego przypadku wygląda nieco komicznie.

- Wyglądasz... niesamowicie – mówi zszokowany, lustrując mnie wzrokiem. Czuję, że moje policzki oblały czerwone rumieńce. Podchodzę bliżej i delikatnie poprawiam jego włosy.

- Teraz ty również.

- Nie miałem głowy do czesania – wyznaje przygnębiony. - Możemy już iść? - Wyciągam bukiet róż z wazonu i kiwam głową w ramach odpowiedzi. Przed domem już czeka samochód, pan Hovard właśnie pomaga do niego wejść pani Sophie. Ciekawe, dlaczego musi poruszać się na wózku. Może również miała wypadek? Mają miejsce niewyobrażalnie często. Kiedy jesteśmy już w drodze zauważam, że po policzkach kobiety spływają strumienie łez. Jake chwyta jej dłoń, aby w jakiś sposób dodać swojej mamie otuchy. To niby tylko drobny gest, ale wręcz emanuje miłością. Wokół świeżo wykopanego grobu zgromadziło się naprawdę wiele osób. No tak, przecież pan Jeff coś znaczył ,był szanowany. Niektórzy co chwilę ocierają chusteczką wilgotne oczy, inni w zamyśleniu wpatrują się w martwy punkt. Kiedy zauważają panią Sophie i Jake'a, żal w ich oczach przybiera jeszcze większe rozmiary. Mnóstwo osób podchodzi aby złożyć kondolencje, dodać trochę otuchy rodzinie zmarłego, co moim zdaniem tylko pogarsza sytuację. Nastolatek chwyta moją dłoń i prowadzi całkiem blisko grobu. Kiedy zajmujemy miejsce, pojawia się pastor. Wygłasza kazanie, które jest skrótem wszystkiego, co zostało powiedziane na przedwczorajszym wieczorze pamięci. W sumie to rozumiem, skąd duchowny miałby wiedzieć coś więcej o panu Jeff'ie. Wszyscy odmawiamy modlitwę, a następnie każdy wrzuca do wykopanego dołu symboliczną grudką ziemi.

- Bardzo dziękuje wszystkim za przybycie, to bardzo wiele dla nas znaczy – podejmuje Jake. Jego twarz jest blada niczym papier, jednak on dzielnie kontynuuje: - Chciałbym zaprosić was wszystkich do naszego domu na obiad. Radzę się stawić, inaczej babcia Catherine was dorwie – słyszę ciche śmiechy, a Jake kiwa głową na znak, że już skończył. Na posiłek przyszło naprawdę wiele ludzi, najwidoczniej groźba chłopaka musiała zadziałać. Zajmuję jedno z niewielu pozostałych wolnych miejsc, gdy zauważam jego – mężczyznę, który wzbudza we mnie panikę od kilku lat. Patrzy na mnie z szyderczym uśmiechem na ustach, świdruje mnie wzrokiem. Czuję, że napiera na moją świadomość, ale tym razem jestem totalnie bezsilna. Odpływają ze mnie wszystkie emocje, muszę się poddać...



Wojna kłamstwOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz