Wychowując się w kulturze azjatyckiej, raczej żaden z żółwi nie dążył do praktykowania konkretnej religii. Mimo, że uprawiali medytację oraz oddawali się zasadom Kodeksu Bushidō, nie wyznawali żadnej wiary. Jakoś przez ich całe szalone życie, nie pomyśleli o tym, że mogliby się modlić. Oczywiście zdawali sobie sprawę z różnych istniejących na świecie wyznań, ba nawet ich najlepsi przyjaciele byli katolikami, ale oni nie czuli potrzeby zawieszania swojej duszy różnym bóstwom. Więc gdy Raphael ocknął się następnego poranka ekstremalnie wyziębiony i z potwornie zdrętwiałym ramieniem, które zaczepiło się o korzeń drzewa i dzięki temu powstrzymało go przed prawdopodobnym utonięciem w wodach jeziora, dziękował po kolei każdemu bogu i bóstwu jakiekolwiek znał, za to że go uratowały. Może jego żółwiowe szczęście jeszcze go nie znienawidziło i postanowiło dać mu kolejną szansę. Oby nie ostatnią- pomyślał z przekąsem Raphael. Drżąc z zimna Raph próbował przypomnieć sobie ostatnie wydarzenia. Skoro on był nieprzytomny przez tyle godzin, co w tym czasie robili Mike i April? Czy postanowili uciec? W razie ataku mieli z powrotem wracać do miasta, ale scenariusz ten zakładał ucieczkę ich całej trójki. Nie sądził że będą musieli się rozdzielić. Czy to możliwe, że wyjechali bez niego? Raph zrozumiałby takie zachowanie, lecz w głębi serca miał nadzieję, że pozostali ukryci i czekają na niego. Stękając, Raph zdołał wyplątać swoje bezużyteczne ramię z korzeni, co było wielkim błędem, gdyż jego ospałe ciało tracąc jedyny punkt podpory pociągnęło go momentalnie w głąb jeziora. Nieprzygotowany na to, Raphael wpadł w panikę, lecz po chwili szamotaniny zdołał się uspokoić na tyle, aby utrzymać się na powierzchni. Ostatkiem sił dopłyną do brzegu, gdzie mógł wyciągnąć się na piachu. Kawałki trzcin, uwierały go nieprzyjemnie w skorupę, ale ignorował to uczucie. Raph oddychał głęboko. Jego całe ciało pulsowało i co jakiś czas miał dreszcze. Miał ogromny ból głowy i czuł jak powoli zaczyna boleć go gardło. Świetnie, nie dość że musiał walczyć o życie pośród jakiś kosmitów, to jeszcze będzie się musiał użerać z przeziębieniem. Czy mogło być jeszcze gorzej? Leżąc tak przez kilka minut, Raphael próbował nasłuchiwać swoje otoczenie. Wychodząc z jeziora, w ogóle nie upewnił się czy wokół nie go nie grasują potwory. Nagle sobie przypomniał. Przecież ostatnią rzeczą jaką słyszał przez zemdleniem, był klikot gdzieś nad jego głową. Cholera. Naprawdę miał nadzieję, że nie wygenerował zbyt dużo hałasu, aby znów ściągnąć do siebie te kreatury. Od teraz musiał uważać. Raph z trudem dźwignął się na łokciach do pozycji pół siedzącej. Jego dłonie bolały jak diabli, na szczęście zaczynały się już tam tworzyć strupy. Dotknął nimi delikatnie swój plastrom. Niczego nie połamał, a ból był bardzo słaby. Może przez noc jego wnętrzności się uspokoiły, albo po prostu nadal są otępiałe przez spędzenie tak długiego czasu w wodzie. Raph spojrzał w dalszej kolejności na nogę. Jego udo było pobijane, a w miejscu największego kontaktu z podłożem uformował się ogromny purpurowy siniak. Cóż, lepsze to niż szpon potwora który docelowo zamachnął się na niego. Raph westchnął. Miał naprawdę ogromne szczęście. Po raz kolejny udało mu się uciec przez potworami. W tym momencie jego żołądek wydał potężne burknięcie, informując go, że nie jadł nic od 24h. Raphael przełknął ślinę. Raczej nie prędko uda mu się coś zjeść, w końcu musi jakoś wrócić na farmę, odnaleźć Mikea z April i wrócić do miasta. Taaak, zapowiadał się kolejny wyczerpujący dzień.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
- O Boże – szepnął zdruzgotany Mike. April złapała go za rękę.
- No dalej Mike, nie rezygnuj z niego! To Raphael, da sobie radę! – szepnęła ostro April w stronę Mikea. Mike popatrzył na nią zmieszany.
- Ale...
- Żadnych ale! Trzymamy się planu.
- Plan obejmował naszą trójkę do cholery! – wybuchł Mike, po czym zamarł. Co on robi?! Znów ściągnie tu te potwory i ofiara Raphaela pójdzie na marne! Oddychając głęboko, odczekali parę chwil, a gdy nic nie wskazywało na to, że potwory są w pobliżu, April znów przemówiła.
- Posłuchaj, Raph odciągnął od nas te potwory i kupił nam czas, abyśmy uciekali. I uważam, że powinniśmy ruszać jak najszybciej do Nowego Jorku ale...
- Ale co? – Mike chwycił ją za język.
- Ale nie możemy go tu tak zostawić. Nawet jeżeli on chciałby inaczej.
- Więc co proponujesz? – Mike zapytał. Zaczynał się czuć coraz pewniej, po uzgodnieniu, że nie wyjadą bez Rapha.
- Myślę, że powinniśmy wziąć wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy z farmy i zapakować je do vana i tam przenocować. Jeżeli z jakiegoś powodu potwory postanowią wrócić, nie będą zaglądać do samochodu, a my będziemy gotowi – sprecyzowała.
Wow, Mike był pod wrażeniem jej nagłego opanowania i stanowczości.
- Dobra, bierzmy się do roboty – odpowiedział z małym uśmiechem.
- Dla Raphalea.
Powoli, jakby obawiając się tego, że reszta stropu się na nich zawali, dwójka przyjaciół wgramoliła się po roztrzaskanych schodach, uważając na wszędzie leżące odłamki drewna, szkła i innych rozbitych przed potwory przedmiotów. Patrząc na ogrom zniszczeń, April znów miała łzy w oczach. Ten dom był dla niej, a w szczególności dla Caesego bardzo sentymentalny. Teraz wszystko było zniszczone. Ostrożnie podniosła rozbite zdjęcie dziadków Caesego wraz z małym Caesym, trzymającym w dłoni dorodną dynię. Mike widząc to, położył jej czule dłoń na ramieniu.
- Hej, będzie dobrze, wszystko się jakoś ułoży. April skinęła mu głową.
Mike zajął się zbieraniem urządzeń elektronicznych które przetrwały atak. Zapakował do samochodu mikrofalówkę, przedłużacz i akumulator zasilający ogrodzenie. I tak im za bardzo nie pomógł. Suszarka do rąk została uszkodzona, więc ją zostawił (nie użyli jej ani razu, więc tak czy siak była zbędna). Następnie zapakował resztę kanistrów z paliwem. Miał nadzieję, że tyle im wystarczy aby dojechać do miasta. Ostatnią rzeczą o jakiej Mike pomyślał, był ich materac do spania. Co prawda teraz miał dziurę w jednym rogu, po tym jak spadła na niego deska ze stropu, ale to w niczym nie przeszkadzało. April z kolei zajęła się pakowaniem pozostałej im żywności. Niestety przez atak wiele słoików się zbiło, ale kilka z nich przetrwało. Żywność w puszkach również przetrwała w większości, a rozsypany makaron można było z łatwością pozbierać. April spojrzała w kąt piwnicy. Ach cudownie! Ostały się dwie butelki wina. Jeżeli to wszystko się kiedyś skończy, hucznie to obleją. Następnie zabrała ze sobą apteczkę, dwa koce i parę ubrań które zawsze trzymała na farmie. Tak spakowani, weszli do vana. Zaczynało się już ściemniać, więc musieli być ostrożni, ponieważ nie mieli już takiej ochrony jak wcześniej.
- Idź spać, będę pilnował – szepnął Mike.
- Na pewno? Mogę tu z tobą siedzieć – zapewniła go April.
- Niee, dam sobie radę – odpowiedział pewnie. Słysząc to April przysunęła się do niego i pocałowała w policzek, po czym ułożyła na ich prowizorycznym łożu. Mike obserwował las przez przednią szybę. Siedział na siedzeniu kierowcy gotowy w każdej chwili reagować. Wzdrygnął się, gdy dostrzegł zaschnięte kropelki krwi na kierownicy vana.
Och Raph, proszę bądź tam cały i zdrowy.
CZYTASZ
A Quiet Place TMNT 2007
FanficGdy na Ziemię spadają niezidentyfikowane obiekty pełne monstrualnych potworów, rozpoczyna się apokalipsa którą przetrwają tylko ci, którzy zachowają ciszę. Czy Raphaelowi wraz z April i Michelangelem uda się przetrwać niekorzystne czasy? Czy ludzkoś...