W tym momencie wydarzyło się wiele rzeczy na raz. Obydwa potwory jak na zawołanie rzuciły się w stronę piwnicy, wściekle charcząc. Raphael wyskoczył jak oparzony spośród drzew i nie myśląc udał się na front domu. Miał kilkanaście milisekund aby zareagować. Działał na adrenalinie. Przeskakując jak pantera przez ogrodzenie stanął przed gankiem i nabrał powietrza w płuca, krzycząc z całej siły.
–HEEEEEJ! TU JESTEM! CHOĆCIE PO MNIE! - wrzasnął w stronę domu.
Potężne tąpnięcie wstrząsnęło pomieszczeniem, gdy obydwa potwory dobijały się przez strop piwnicy. Zakrzywiony, ostry jak brzytwa szpon przebił się przez drewniane deski niczym rozgrzany nóż przez masło. Mike napiął się, bezmyślnie szykując się na śmierć. Obok niego April przyciskała swoje czoło do jego szyi. To jest to. Zginą w ciemnej piwnicy i nikt ich nigdy nie odnajdzie. Potwór wyrwał szpon z nieludzką siłą ze stropu otwierając sobie drogę do dwójki stłoczonych przyjaciół. Po raz pierwszy Mike zobaczył potwora w całej swojej okazałości. Z przerażeniem obserwując jak drugi z potworów zamachuje się na nich swoim szponem, Mike zamknął oczy. Przepraszam Raph, to wszystko moja wina – tylko tyle zdążył pomyśleć.
-HEEEEEJ! TU JESTEM! CHOĆCIE PO MNIE! – głos Raphaela przebił się przez świst uderzającego w nich ramienia potwora. Tylko i wyłącznie przez jakiś cud, śmiercionośny szpon minął ich o milimetry i wbił się z całej siły w ścianę obok. Mike poczuł przelatujące powietrze na swoim policzku. Potwór momentalnie odwrócił swój łeb rozchylając płyty tarczowe, tak aby wyłapać źródło dźwięku, po czym ruszył z przerażającym rykiem w stronę drzwi wyjściowych. Drugi potwór już tam był.
Raphael nie skończył krzyczeć, gdy z domu wyłoniły się dwa ogromne potwory, które szarżowały w jego stronę. Wzbijając się w powietrze, ogłuszyły Rapha swoim rykiem. Wiedziały gdzie dokładnie się znajdował; gnały wprost na niego. Raph nie wiele myśląc, rzucił się w stronę drogi. W tym momencie musiał zrobić wszystko, aby odciągnąć potwory jak najdalej od farmy. Biegł tak szybko, że wszystko dookoła było zamazane. Nie kontrolował otoczenia wokół siebie. Nie mógł ocenić czy zza następnych krzaków nie wyskoczy trzeci potwór. Wszystkie odgłosy zlały mu się w jedną nierozpoznawalną masę; świst powietrza, odgłos jego stóp uderzających o ziemię, jego własny spanikowany głos w myślach i ryk pędzących za nim potworów. Czuł jak ziemia się pod nim trzęsie. Nie miał czasu odwrócić głowy i spojrzeć w jakiej odległości za nim znajdują się potwory, ale skoro jeszcze go nie dopadły, to znaczyło że miał przewagę. Właśnie, jeszcze. Raphael zaczynał się szybko męczyć, a może co, przebiegł kilkadziesiąt metrów? Normalnie taki bieg nie byłby dla niego niczym niezwykłym, lecz teraz, w dobie ciągłego przemęczenia, stresu i znacznego niedożywienia zaczynał to odczuwać. Nie był zrobiony ze skały, chociaż Mike często żartował, że jest twardy jak skała. Raph pomyślał o Mikeu. Nie wiedział czy jego młodszy brat uniknął ataku potworów. Nie słyszał go od momentu jego kichnięcia. Mógł tylko zakładać, że był żywy. Skupiony na Mikeu, Raph nie zauważa nierówności na drodze i ku jego nieszczęściu potyka się i z całym impetem swojego biegu pada jak długi na ziemię. Próbując zamortyzować nagły upadek wyciąga obydwie dłonie przed siebie, aby uchronić się przed kontaktem z podłożem. Niestety, siła upadku jest tak wielka, że nawet po nim, nieochronione dłonie Raphaela szorują po szorstkiej, żwirowej nawierzchni, zdzierając skórę do krwi. Jego lewa noga, na której oparł się podczas uderzenia, również jest poharatana. Jego wizje zalewa czerń, gdy natychmiast się podnosi. Powstrzymując krzyk bólu, Raph powstaje w chwili, gdy zakrzywiony, wyszczerbiony szpon ląduje w miejscu, w którym kilka milisekund temu leżał. Przerażony tym, jak blisko niego są potwory i utratą cennego dystansu, Raphael postanawia zmienić kierunek biegu. Wie że ma coraz mniej czasu. Plamy czerni coraz bardziej zawężają jego wizję, a pulsujący ból w podbrzuszu coraz bardziej się nasilał. Kiedy się pojawił? Raph dysząc, pokonuje ostatnie kilkanaście metrów, po czym z impetem wskakuje do jeziora, które jakiś czas temu zlokalizował podczas swoich samotnych wypraw. To jezioro było znacznie większe i jak się niedługo miał przekonać, znacznie głębsze, niż to przy którym spał wcześniej tego dnia. Raph stracił poczucie czasu. Nie wiedział ile minut czy też godzin minęło od ataku, dla niego wszystko działo się tu i teraz. Chłodna woda poraża jego wszystkie zmysły, znów przywracając jego myśli do rzeczywistości. Płynąc w głąb jeziora, tak daleko, jak tylko pozwalały mu na to jego przemęczone nogi, Raph modlił się aby potwory zostawiły go w spokoju. Zwabiał je dźwięk, więc zapewne podążą za pluskiem wody po jego wskoczeniu i dzięki temu zapomną o Mikeu i April na farmie. W końcu i tak nie potrafiłby tam wrócić, ponieważ były ślepe. Raph chciał zgubić je w głębinie jeziora. Pozostawał jeszcze jeden problem. Raphael opadał z sił. Jego roztrzaskany plastrom wydawał się być cały, lecz pulsujący ból nie zmniejszał się. Jego dłonie i noga w zetknięciu z chłodną wodą wręcz paliły go. Brakowało mu powietrza, ale płynął dalej. Jeszcze tylko trochę – dopingował sam siebie w myślach. Dasz radę. Raph zacisnął zęby i dopłyną do, zdawałby się, mini klifu nad brzegiem jeziora. Był mały, może maksymalnie półtora metrowy nad taflą jeziora. Z jego wnętrza wyrastały grube korzenie drzew. Będąc cały czas pod powierzchnią Raphael zwolnił swoje tempo i bardzo powoli i spokojnie, tak aby nie zaburzyć tafli jeziora, wynurzył się. Przylegając do ziemistej ściany klifu, złapał się kurczowo jednego z wystających korzeni i tak pozostał. Wpatrywał się z konsternacją w przeciwległy brzeg jeziora. Miało może jakieś 200m. Nie widział nigdzie potworów, co wskazywało na dwie opcje: albo podążyły za nim i również znajdują się w wodzie, lub też zrezygnowały i odeszły – w co szczerze wątpił. Postanowił więc poczekać i obserwować ruch wody. Raph nie miał pojęcia czy potwory potrafiły pływać. Może dawno się już utopiły, albo czekają tylko na jego nieostrożny ruch, żeby go zaatakować. Raph powstrzymał nagłą falę wymiotów. Nieprzyjemny posmak żółci wypełnił jego całe usta. Przełykając z obrzydzeniem swoją treść żołądkową, Raphael próbował utrzymać się na powierzchni. Praktycznie nic już nie widział. Wszystko było ciemne i zamazane. Może nastał już wieczór? Nie pamiętał kiedy ostatnio widział słońce. Raph z trudem podniósł głowę w stronę nieba. Wszystko było czarne. Gdzieś w pobliżu usłyszał klikot. O nie – zdążył pomyśleć tylko tyle, zanim pochłonęła go całkowita ciemność.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Donatello zawsze powtarzał im, że nadciśnienie tętnicze jest chorobą cywilizacyjną XXl wieku i jest główną przyczyną śmiertelności na świecie. Wtedy Mike machał na to ręką, mówiąc, że jest to choroba starych ludzi, a nie niedoszłych 24 latków. Teraz, siedząc skulony pod ścianą z przelatującym życiem przed oczami, był niemalże pewien, że miał wszystkie rodzaje nadciśnienia jakie tylko istnieją na świecie. Czuł jak walące serce podchodzi mu do gardła i musiał co kilka chwil wymuszać przełykanie, aby upewnić się że go nie wypluje. Tuż obok niego, wczepiona jak kleszcz, April nie wyglądała lepiej. Ściskała go tak mocno, że jej kostki były białe. Nie otwierała oczu. Mike widział po jej zaciśniętej szczęce, że musi zagryzać zęby. Spróbował ją delikatnie szturchnąć. W pierwszej chwili ścisnęła go jeszcze mocnej, aż Mikeowi zrobiło się biało na klika sekund. Mike chciał do niej przemówić, ale za pierwszym razem z jego ust nie wyszło nic. Spróbował ponownie.
- A-april – powiedział ledwie szeptem. April powoli, jakby się bała tego co zobaczy (co w obecnej sytuacji nie było wcale takie dziwne), otworzyła oczy. Zamrugała przyzwyczajając wzrok do otoczenia. Po chwili spojrzała na Mikea. Mike łapiąc jej wzrok, przełknął cicho ślinę.
- Jesteś cała?- spytał szeptem. Kiwnęła mu głową.
- To... to dobrze. Mike pozwolił sobie na wzięcie jednego głębszego oddechu (uważając na cholerny pył, którym nadal był pokryty).
- Gdzie jest Raphael? – April odezwała się po raz pierwszy od upadku Michelangela.
Mike zamarł. Słyszał jak jego straszy brat krzyczał na potwory, aby skupiły się na nim. Raph był wciąż ranny. Nie miał żadnych szans z dwoma potworami...
- O Boże – Mike wydał mokry szloch.
CZYTASZ
A Quiet Place TMNT 2007
FanfictionGdy na Ziemię spadają niezidentyfikowane obiekty pełne monstrualnych potworów, rozpoczyna się apokalipsa którą przetrwają tylko ci, którzy zachowają ciszę. Czy Raphaelowi wraz z April i Michelangelem uda się przetrwać niekorzystne czasy? Czy ludzkoś...