Rozdział 14

17 1 0
                                    


     Raphaela obudziło przytłumione chrapanie tuż przy nim. Rozglądając się zdezorientowanym wzrokiem, dostrzegł, że znajduje się w jakimś pomieszczeniu, do którego nie pamiętał aby wchodził. Jego myśli zakłóciło ponowne chrapanie. Raph ze zdziwieniem zarejestrował, że śpi z Leo (który praktycznie na nim leżał). Z uniesionymi brwiami przez chwilę patrzył się na brata. No Leo, nie sądziłem, że aż tak będziesz tęsknić – pomyślał z rozbawieniem. Niemniej nie wykonał żadnego ruchu, aby odtrącić starszego od siebie. Raphael, teraz już bardziej rozbudzony, krążył wzrokiem po pomieszczeniu. Wnęka była nie duża, z dość niskim sklepieniem, które tworzyło półkole. Wejście do pokoju przesłonięte było ciemną płachtą mającą na celu zapewnienie prywatności Leo. Raph doskonale wiedział, że Leonardo bardzo cenił sobie prywatność, więc nie dziwiło go to rozwiązanie. Leżeli na stosie różnych koców i poduszek, które tworzyły przytulne posłanie. Raphael podejrzewał, że w przeszłości spało tutaj więcej osób. Odwracając głową w bok, zobaczył malutki ołtarzyk z pogniecionym zdjęciem ich rodziny, a wokół niego dwie świeczki, a nawet mały garnuszek z wpół wypalonym już kadzidełkiem. Nie ważne, że byli w środku apokalipsy, Leo zawsze miał przy sobie to przeklęte kadzidło. Zaśmiał się cicho, tak aby nie obudzić brata. Leo dalej twardo spał, opierając się na nim swoim całym ciężarem, co powoli robiło się coraz bardziej uciążliwe dla Raphaela. Poza tym czuł, jak jego wnętrzności skręcają się i błagają go o jakikolwiek pokarm. Delikatne szturchając brata w biceps, Raph starał się go obudzić. Po kilku nie udanych próbach, Leo w końcu otworzył zaspane oczy. Wpatrując się przez kilka chwil w twarz brata, wymamrotał:

- Jesteś tu.

Raph mrugając trochę ze zdziwienia, trochę to z rozbawienia (ledwo przytomny Leo bardzo go bawił) odpowiedział z uśmiechem:

- Jestem tu.

- To dobrze – wymamrotał Leo, z powrotem kładąc głowę na jego piersi, jednocześnie znów odpływając. Raph roześmiał się.

- Hej, złaź ze mnie, jestem głodny!

Leo go zignorował. Raph spiorunował go wzrokiem, po czym bez najmniejszych ogródek zepchnął go z siebie, uważając, aby wciąż śpiącemu bratu nie zrobić krzywdy. Kretyn - pomyślał z uśmiechem na twarzy, obserwując sylwetkę starszego. Wyswobadzając się z kochających ramion brata, wyczołgał się z łoża i wyszedł z wnęki. Na korytarzu nikogo nie było, ale w wilgotnym powietrzu unosiła się delikatna nutka prażonej kawy. Raph uniósł lekko brwi ze zdziwienia. Nie sądził, że po ich wczorajszym przyjęciu ktoś wcześniej będzie na nogach. Właściwie czy było rano? A może nadal noc? Tak naprawdę nie miał zielonego pojęcia która jest godzina, o dacie nie wspominając. Kto podczas apokalipsy pilnuje takich rzeczy??? Podążając za cudownym aromatem Raph trafia do kuchni w której samotnie siedzi Donatello. Pochylony jest nad jakąś książką, popijając od czasu do czasu kawę z kubka. Obok niego stoi do połowy pełny dzbanek. Podnosząc wzrok na nieoczekiwany ruch, ciepłym uśmiechem wita się z bratem i zaprasza go do stołu.

- Witaj Raph.

- Hej Don.

- Jak ci minęła noc? – zadaje pytanie.

Raphael zamyślił się na chwilę.

- Chyba po raz pierwszy od dawna nie miałem koszmarów. Nic mnie nie goniło, nie gryzło i nie kopało. To ostatnie tyczy się do Mikea.

Don zaśmiał się cicho.

- Czuję się zrelaksowany, a ty?

- Podobnie. Świadomość, że wszyscy jesteśmy w komplecie bardzo mnie uspokoiła – odparł z uśmiechem. Raph pokiwał głową w zrozumieniu. On też był spokojny. Zjednoczenie z rodziną po tak długim czasie bardzo go podbudowało. Jednak nie o tym chciał porozmawiać z bratem.

A Quiet Place TMNT 2007Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz