Rozdział 12

20 1 0
                                    


     W końcu nadszedł upragniony przez wszystkich wieczór. Słońce chowało się za widnokręgiem ciągnąc za sobą ostatnie purpurowe kolory. Nad Nowym Jorkiem zapadała noc. Mike odrzucił swoją książkę, którą z nudów wygrzebał z biblioteczki April. Z podekscytowaniem podbiegł do gotującej zupę kobiety (a raczej grzejącej ją w mikrofali).

- To już! To już teraz! – krzyczał uradowany. April uśmiechnęła się do niego ciepło.

- Jeszcze chwila Mike. Zjedz zupę, a ja pójdę sprawdzić co u Raphaela – odpowiedziała. Mike skinął jej głową, nakładając sobie porcję z mikrofali.

April cicho zapukała do drzwi swojej sypialni. Kiedy nie otrzymała żadnej odpowiedzi, lekko pchnęła drzwi. Jej oczom ukazał się głęboko śpiący Raph, który leżał na plastonie, wciskając twarz w poduszkę. Cicho pochrapywał. April podeszła do niego i położyła dłoń na jego ręce.

- Raph! Raph obudź się! Niedługo zapadnie zmrok – jej delikatny głos zakłócił panującą w pokoju ciszę. Nie otrzymując żadnych rezultatów, April spróbowała ponownie. Potrząsając nadgarstkiem Raphaela, znów zaczęła go budzić. Mrucząc z niezadowolenia, że się go budzi, Raph powoli otworzył zaspane oczy. Nieprzytomnie spojrzał na przyjaciółkę.

- Hej – przywitała się cicho.

- Hymm... cześć – zaspanie się przywitał.

- Niedługo musimy wychodzić – oznajmiła.

- Już? Strasznie szybko to minęło... - odpowiedział niepocieszenie. April zaśmiała się.

- Widzę że dobrze spałeś.

- Bardzo dobrze... - wymamrotał znów zanurzając twarz w poduszce. April spojrzała na butelkę obok.

- Wypiłeś wszystko? – spytała z niepokojem. Raph podniósł głowę z uniesionymi brwiami.

- Nie poszedłbym cały skacowany na spotkanie rodzinne, za kogo mnie uważasz? – spytał urażony, jednak szczery uśmiech na jego ustach, mówił jej że wcale nie jest zły.

- Po prostu chciałem się uspokoić... po tym wszystkim – dodał po chwili. April położyła dłoń na jego policzku. Raphael pozwolił, aby przez chwilę pieściła go ręką. Nie odsuwał się. Głaszcząc kciukiem jego żuchwę, April zaczęła mówić, coś co już dawno chciała mu powiedzieć.

- Wiesz... gdyby nie ty, dawno już byśmy nie żyli. Nie wiem jak ci się udało to wszystko zrobić, ale wiedz, że zawdzięczamy ci z Mikem życie – mówiła. Raph słuchał ją uważnie, patrząc jej w oczy.

- Po prostu nie wyobrażam sobie tego wszystkiego bez ciebie. Przeprowadziłeś nas przez piekło. Myślę że Leo będzie z ciebie dumny, gdy mu o tym powiem – wyznała mu. Raphael dźwignął się na łokciach i usiadł na łóżku. Dłoń April którą wcześniej obejmowała jego policzek, trzymał teraz we własnej. Drugą ręką objął ją za plecami i przyciągnął do siebie. April mocno go przytuliła. Czuła przez pierś, jak mocno bije jego serce. Siedzieli w ciszy przez parę minut wyłącznie się obejmując, po czym obydwoje zeszli na dół do kuchni, aby dołączyć do zniecierpliwionego już Mikea. Po paz pierwszy od dawna, dla Raphaela posiłek smakował dobrze.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

- Czekaj nie! – podniesiony głos Raphaela spowodował lekką panikę u Mikea. Zatrzymał w bezruchu rękę, klika centymetrów od okiennej zasłony. Spojrzał się na niego zdezorientowanym wzrokiem. Raph widząc zmieszane spojrzenie, podszedł do brata.

- Mike, nie możemy wyjść przez okno. Skoro nas obserwują, to nie możemy się wydać. Niech nadal myślą, że tu jesteśmy – wytłumaczył. Mike pokiwał głową. To miało sens.

- Don wsunął nam kartkę pod drzwi, to znaczy że dostali się do kamiennicy najpewniej przez tylne wejście w piwnicy – zauważyła April.

- Dokładnie – przytaknął Raph. – Więc żeby nie robić niepotrzebnego zamieszania wokół naszej osoby, my również się nim udamy. A potem znajdziemy najbliższy właz i zejdziemy do kanałów.

    Pierwszy szedł Raphael. Starając się nie powodować niepotrzebnego hałasu, otworzył drzwi i wyjrzał na korytarz. Gdzie nie gdzie ze ścian odleciał tynk, zapewne po wstrząsach wcześniejszych trzęsień, ale poza nim hol był czysty. Wymykając się z mieszkania, cała trójka podążyła w dół ku piwnicom. Całe szczęście że wiele starych kamienic miało dostęp do powierzchni z poziomów niżej. Uważając na okna na klatkach schodowych, szybko znaleźli się w piwnicach. Drzwi należące do April i Caesego były lekko uchylone. Mikeowi zabiło szybciej serce. Donnie był tu kilka godzin temu! Nie mógł się już doczekać, gdy uściska starszego brata. Przechodząc przez pomieszczenie, April zauważyła, że poznikały z niego niektóre rzeczy. Zapewne chłopacy potrzebowali ich, gdy oni uciekli poza miasto. Zmarszczyła brwi w zamyśleniu. Czy to oznacza że przez ten cały czas byli w mieście? A może, tak samo jak oni, ewakuowali się w bezpieczne miejsce? Już niedługo mieli się o tym przekonać.

     Raphael przystanął na chwilę, w ciszy nasłuchując otoczenie wokół. Na szczęście nie wyczuwał nikogo w pobliżu. Szczerze, tęsknił za tym, aby przywalić komuś normalnemu, a nie stale się użerać z tymi potworami. Ileż można.

- Czysto. Trzymajcie się blisko mnie i nie róbcie hałasu – szepnął do pozostałych, gdy mieli wychodzić na powierzchnię. Zamek cicho jęknął, gdy Raph pchnął go palcami. Niebo było już prawie czarne. Z tej perspektywy Nowy Jork wydawał się upiorny. Miasto pogrążone było w mroku. Żaden szyld, lampa uliczna, nawet księżyc schowany był za chmurami. Totalna ciemność. Powietrze było wolne od zazwyczaj odurzającego zapachu marihuany. Nie mógł nigdzie usłyszeć radiowozu NYPD na sygnałach. Żaden czarny nie mamrotał pod nosem na haju. Dla Raphaela było to trochę surrealistyczne przeżycie. Nowy Jork nigdy nie był cichy. To miasto żyło wiecznie. Teraz było niczym więcej niż pustą skorupą samego siebie. Boże dopomóż- pomyślał z tęsknotą. Chciał, aby jego miasto znów było normalne. Upewniając się, że na pewno nie są obserwowani, zeszli do kanałów pierwszą napotkaną przez nich studzienką. Z każdym krokiem w sercu każdego z nich narastało coraz to większe napięcie. Po tygodniach rozłąki, strachu i niepewności, w końcu mieli ponownie się zjednoczyć. Ich rodzina znów miała być kompletna.

     Droga przez kanały nie była łatwa. Część z nich była całkowicie niedostępna przez zawalenie się gruntu. Czasami musieli zmieniać trasę, gdy okazywało się, że tunel nie jest możliwy do przejścia, dlatego ich droga wydłużała się o kolejne minuty. Ponieważ Donatello nie wyraził się jasno gdzie mają się spotkać, Raph prowadził ich na wyczucie. Miał kilka lokalizacji w głowie, które wchodziłby w grę, ale nie wiedział czy okażą się słuszne. Gdy dotarli do pierwszej z nich, nie zastali nikogo. To samo z kolejną. Raphael zaczynał się powoli irytować i starał się z całych sił zignorować marudzenie Mikea. W końcu – po wydawałoby się godzinach wędrówek – dotarli do trzeciej lokalizacji. Tunel rozszerzał się w ogromną przestrzeń, przypominającą ceglaną komnatę. Nad nimi, na różnych poziomach rozpościerały się metalowe schody, łączące się w jedną ogromną platformę. Poza kilkoma wnękami, przez które wpadały nikłe łuny księżyca, całość była ukryta w półmroku. April przełknęła ślinę. Naprawdę chciała już znaleźć chłopaków i odpocząć. Gdy Mike znów miał zacząć narzekać, ciało Raphaela napięło się. Wyczuł ruch, tam, wysoko. Podświadomie sięgając po swoje Sai, przygotował się na atak.

- Raph? – cichy głos, gdzieś kilka metrów nad jego głową, przerwał mroczną ciszę. Serce Raphaela na chwilę zamarło.

- ... Leo?

A Quiet Place TMNT 2007Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz