Raphael wpatrywał się w jaskrawe oczy Leo tuż nad jego głową. Mrugnął szybko, aby upewnić się czy to na pewno nie jest sen. Kiedy Leo zeskoczył i stanął z nim twarzą w twarz, nie miał już najmniejszych złudzeń. Niewiedział jak znalazł się w ramionach brata. Gdy jego palce dotknęły tak znajomej, gładkiej skóry starszego, Raph stracił to. Leonardo także płakał. Do Raphaela nic nie docierało. Czuł jakby został zawieszony w przestrzeni, razem ze swoim rodzeństwem. Głaszcząc niczym z czcią skorupę Leo, Raph nie marzył o niczym więcej. Gdzieś w oddali słyszał radosny okrzyk April, gdy rzucała się na szyję Caesemu.
- Raph... - wykrztusił z siebie Leo po dłuższej chwili trwania w uścisku. Raph ścisnął go jeszcze mocniej. Tak samo jak on, Leonardo mocno schudł. Jego muskularne ramiona wydawały się węższe, a zmarszczki między brwiami powstałe od ciągłego zamartwiania, pogłębiły się jeszcze bardziej. Niemniej, to był ten sam stary, dobry Leo. Raphael mógł dostrzec kryjące się w oczach brata ogromne zmęczenie, ale nie był tym zaskoczony, zapewne sam nie wyglądał lepiej. Zauważył jak Leo ze zgrozą w oczach przygląda się jego bliźnie na plastronie.
-To nic – szepnął cicho.
Puszczając brata i cofając się o krok w tył, Raph zobaczył jak z Mike niemalże dusi Mistrza Splintera, gdy w radości rzucił się na starego szczura. Sensei trzymając jedną łapą syna, drugą ocierał lecące mu z oczu łzy. Raph skinął głową na ojca. Splinter odwzajemnił powitanie. Z ciemności wyłonił się również Donatello.
- O Boże... - jęknął szlochając. Donnie ze łzami w oczach rzucił się na Raphaela. Raph wtulił głowę w ramię Donatella.
- Raph, znalazłeś nas – wydukał między własnymi szlochami.
- Tak, było ciężko wiesz?, ale daliśmy radę – odpowiedział Raphael łamiącym się od emocji głosem.
- Tak, ja wiem. Widziałem że dacie sobie radę – powiedział patrząc na Raphaela. Zmarszczył brwi.
- Mocno schudłeś – zauważył. Raph parsknął.
- Jak my wszyscy Donnie, na farmie nie było lekko.
- Byliście na farmie przez ten cały czas?! – uwagę wszystkich zwrócił krzyk Caesego.
- Och Case... - szepnął Raph. Jak on bardzo tęsknił za swoim najlepszym kumplem. Caesy był idiotą, ale idioci zawsze trzymali się razem.
- Choć tu – powiedział Raph rozpościerając ramiona. Casesy bez chwili wątpienia przylgnął do przyjaciela.
- Tak się o was martwiłem! O ciebie i April! – zaczął.
- Hey, a co ze mną co?! Worek kartofli?! – oburzył się pominięty przez niego Mike.
- Haha, wybacz Mike, o ciebie też się bardzo martwiliśmy.
- Ja myślę – burknął pod nosem naburmuszony Mike.
- Oczywiście że tak, jak moglibyśmy zapomnieć o twojej intrygującej osobie – powiedział Donny, zarzucając jedno ramię na barki Mikea.
- Huh? Czy to miało mnie obrazić? – spytał zdezorientowany najmłodszy. Wszyscy zaczęli się śmiać. Mike rzucał im groźne spojrzenia spode łba, ale szybko do nich dołączył. Żadne z nich nie śmiało się tak serdecznie od tygodni. Gdy trochę się uspokoili, Donny przemówił.
- No dobrze, czas najwyższy aby zaprowadzić was do naszej kryjówki. Nie będziemy przecież świętować w takich warunkach – mówiąc to symbolicznie wskazał ręką na otoczenie.
- Wszystko lepsze, niż ten cholerny las na farmie – mruknął Raph. April stłumiła ręką chichot.
Donatello prowadził małą grupę w ciemności. Szli przez kanały około 20 minut, wchodząc coraz głębiej. Raphael niejasno pamiętał jak za dzieciaka, Mistrz Splinter surowo zakazywał im zapuszczać się samemu w te strony kanałów. Mówił im, że nie są bezpieczne i mało zbadane. Raphael tym bardziej lubił się po nich pałętać, gdy wszyscy poszli spać. To były jego tereny. Uśmiechnął się na to małe wspomnienie. Spojrzał w bok. Tuż obok niego, szedł nikt inny jak mistrz Splinter. Raph spostrzegł, że co jakiś czas otrzymuje spojrzenie od ojca.
CZYTASZ
A Quiet Place TMNT 2007
FanficGdy na Ziemię spadają niezidentyfikowane obiekty pełne monstrualnych potworów, rozpoczyna się apokalipsa którą przetrwają tylko ci, którzy zachowają ciszę. Czy Raphaelowi wraz z April i Michelangelem uda się przetrwać niekorzystne czasy? Czy ludzkoś...