Dobra. Raph oficjalnie mógł to potwierdzić. Zgubił się w tym pieprzonym lesie. Albo po prostu jego droga powrotna zdawała się być 10 razy dłuższa, niż wtedy jak biegł. Raph ciągle miał wrażenie, że stoi w miejscu, mimo że cały czas się poruszał. Nie mógł kompletnie zidentyfikować żadnych punktów charakterystycznych które wskazywałby na to, by zbliżył się do farmy. Zero znaków drogowych, kamieni porośniętych mchem czy czegokolwiek innego. Tylko te cholerne drzewa. Jego narastające burczenie w brzuchu nie ułatwiało mu sprawy. Nie mógł się na niczym skupić, tylko na tym jak potwornie był głodny. Dodatkowo jego zmęczony umysł płatał mu figle, non stop go strasząc jakimś cieniem w kącie oka, który do złudzenia przypominał potwora. Omal nie wyskoczył z własnej skorupy, gdy zauważył spróchniały pień drzewa, który się nagle poruszył. Przysięgam, poruszył się! Raph był bardzo zmęczony. Nie. Był wycieńczony. Ledwo trzymał się na nogach. Powłócząc jedną za drugą przemierzał połacie lasu (w rzeczywistości jezioro nad którym znajdował się Raphael było oddalone od farmy o około 4 km, więc nie był to długi dystans, lecz dla wyczerpanego żółwia była to droga bez końca). Jego ból głowy stale się nasilał, a szare cienie potworów nie znikały. Czy faktycznie tam były?
Raphaelowi udaje się dojść na farmę, po kilku godzinach od przebudzenia. Nie miał pojęcia jakim cudem zdołał tam dotrzeć, wiedział tylko, że gdy wyłonił się z poszycia lasu, zobaczył siedzącego w vanie Mikea. Zalała go natychmiastowa ulga. Był bezpieczny. Żył. Szepcząc imię brata, Raph wyciąga dłoń w jego stronę, lecz ponownie upada na kolana. Czerń zalewa mu całkowicie wizję. Już więcej nie wstaje.
Mike dłubał scyzorykiem w jakimś kawałku drewna, dla zabicia czasu. Noc minęła spokojnie, potwory się nie pojawiły. Chyba musiał się zdrzemnąć nad ranem, ponieważ gdy otworzył oczy, już świtało. Nie mając pomysłu co ze sobą zrobić, pozbierał parę mniejszych kawałków desek z farmy i bezmyślnie je dźgał. Gdy to mu się znudziło, zaczął wycinać z nich kształty. Także miał teraz w ręku zaokrąglony kikut deski, który przypominał mini kij baseballowy. Gdy miał wziąć świeży kawałek drewna jego uwagę przykuł jakiś ruch między drzewami. Podnosząc wzrok zobaczył... nie... to niemożliwe, Raphael! Mike wyskoczył jak oparzony z vana, w tym samym momencie, gdy jego straszy brat upadał na kolana. Dobiegł do niego, gdy ten już leżał nieprzytomny na ziemi.
- Raph! Co się stało? Hej odpowiedz mi! – Mike gorączkowo potrząsał bratem. Z przerażeniem odkrył, że Raphael jest lodowaty.
- No dalej Raph, ocknij się! – w oczach Mikea formowały się łzy rozpaczy.
- Mike! Co się dzieje? – obok niego uklękła April. Widocznie obudził ją ten harmider.
- Prędko, musimy go przykryć kocami, jest wyziębiony!
Szybko przenieśli nieprzytomnego Raphaela do vana.
- April, opatrz jego rany i staraj się go jak najbardziej rozgrzać – powiedział Mike, jednocześnie siadając za kierownicą.
– Wracamy do domu – oznajmił stanowczym głosem. April skinęła mu głową. Starała się ułożyć Raphaela w jak najwygodniejszej dla niego pozycji. Okryła go kocami i wszystkimi swoimi ubraniami. Przyłożyła dłoń do jego czoła. Było rozpalone.
- Ma gorączkę Mike – oznajmiła młodszemu. Mike spojrzał na nich przez tylne lusterko. Raph był siny. Nie wiedział co jego brat robił przez noc, ale cokolwiek to było, mogło go zabić.
- Postaraj się go obudzić – to była jedyna myśl która przychodziła mu do głowy. Obudź się Raph proszę! Nie zostawiaj nas. Nie zostawiaj mnie.
CZYTASZ
A Quiet Place TMNT 2007
FanfictionGdy na Ziemię spadają niezidentyfikowane obiekty pełne monstrualnych potworów, rozpoczyna się apokalipsa którą przetrwają tylko ci, którzy zachowają ciszę. Czy Raphaelowi wraz z April i Michelangelem uda się przetrwać niekorzystne czasy? Czy ludzkoś...