Mikea obudziło trzaśnięcie drzwi. Mrugając sennie, rozejrzał się i zobaczył jak Raphael przechodzi obok vana, kierując się do jakiegoś budynku. Utykał.
-Raph! – zawołał w miarę cicho, aby nie obudzić nadal śpiącej April. Raphael odwrócił się w jego kierunku. Wyglądał koszmarnie. Był pokryty pyłem budowlanym, a od pasa w dół ciągnęły się ciemne smugi dawno zaschniętej krwi. Nie wspominając o rozmazanej z ust. Gdzie nie gdzie widoczne były zadrapania, a na sinej skórze zaczynały tworzyć się siniaki. Żelazny pręt nadal tam był. Mike ze zgrozą w oczach patrzył na to wszystko. Raphael widząc jego spojrzenie machną na to ręką.
- Nic mi nie będzie Mike- zapewnił go.
- Raph, pozwól że to opatrzę- Mike podbiegł do kuśtykającego brata i zarzucił jego ramię na swoje, tak, aby go odciążyć. Raph cicho stęknął. Obydwoje weszli powoli do stacji benzynowej, jak się okazało. Wyglądała na opustoszałą, ale o dziwo miała jeszcze sporo artykułów spożywczych. Widocznie właściciele nie zdążyli wszystkiego zabrać ze sobą. Mike ostrożnie odstawił Raphaela na ziemię, w pobliżu kasy.
- Mike apteczka... - powiedział słabo Raph – weź też jakiś materiał i wódkę- dodał po chwili.
- Po co?- spytał Mike, znajdując właśnie przenośną apteczkę pod ladą.
- Do odkażenia rany – cichość tonu Rapha zaczynała coraz bardziej przerażać Mikea.
- Raph zostań ze mną, już zaraz cię opatrzę- powiedział.
Ich życie nigdy nie było łatwe i zawsze musieli być przygotowani na ewentualny uraz. Cóż, bycie ninja nigdy nie było od nich wolne. Dlatego Donatello upewnił się, że absolutnie każdy z nich zna podstawy pierwszej pomocy i jest w stanie sam się załatać. Przynajmniej w teorii. Mike należał do tych mniej zdolnych i gdy miał opatrywać Rapha, jego ręce trzęsły się.
- Mike spokojnie – Raph go uspokajał - nalej wódkę na materiał tak, aby był wystarczająco mokry i przyłóż tutaj – instruował brata. Głośny syk bólu wyrwał się z ust Raphaela, gdy alkohol zetknął się z jego otwartą raną.
- Przepraszam- szepnął Mike przez łzy.
- W porządku- zapewnił go Raph.
Teraz najtrudniejsza część. Mike musiał wyciągnąć żelazny pręt z ciała brata. Jak miał to zrobić? Za jednym razem, szybko czy systematycznie i powoli? Och, gdyby tylko był tu Donnie, on na pewno wiedziałby co zrobić.
- Mike... - szept Raphaela przebił się przez myśli Mikea.
- Umm, dobrze, ja tylko... po prostu się nie ruszaj, dobrze? – nerwowość w jego głosie wcale nie pomagała mu w tym wszystkim.
Nabierając powietrze w płuca, Mike delikatnie objął dłońmi wystający kikut. Spojrzał z wątpliwościami na brata. Raph skinął mu głową. Z bijącym sercem Mike szarpnął za pręt. Niewyobrażalny krzyk agonii opuścił usta Rapha, gdy zwinął się w pozycji embrionalnej na podłodze, dysząc ciężko. Mike odrzucił na bok zakrwawiony kikut i uniósł ciało brata tak, aby się o niego opierał.
- Raphie już dobrze, już po wszystkim – szeptał mu nad głową, wciąż go przytulając.
- Mike opatrz ranę... szybko- słowa z trudem wyszły od cierpiącej postaci jego brata.
Mike nie zastanawiając się dłużej, od razu przystąpił do opatrywania rany. Ponowne przemycie wódką, kolejny bolesny jęk od Raphaela. Potem już tylko gaza, plastry i bandaże które cudem znaleźli. W między czasie Raph bierze spory łyk wódki aby się uspokoić. Nawet się nie krzywi. Jego poplamione krwią palce zostawiają krwawy ślad na szyjce butelki.
- Musisz się położyć Raph. Zaraz zrobię ci posłanie – opanowany (teraz już bardziej) ton Mikea, uświadamia Raphaelowi, że April nadal śpi w busie.
- Mike idź po April, nie może być tam sama bez ochrony.
- Ale...
- W tej chwili Mike – twarde spojrzenie brata skutecznie odbiera jakąkolwiek chęć sprzeciwu.
Dwójka ocalałych siedzi w ciszy w opuszczonej stacji paliw. April ma założony średniej wielkości opatrunek na czole, ale rana już zaczynała się goić. Rozkazem Raphaela zostają tu na noc, aby uzupełnić zapasy żywności i paliwa. Raph leży na prowizorycznym łożu przy ladzie, złożonym ze starych szmat i foli, którą udało się im znaleźć na zapleczu stacji. Nie rusza się, a jego oddech jest ciężki i przepełniony bólem. Mike rozpoczął przeszukiwanie półek sklepowych. Przez jego ręce przechodziły różne produkty spożywcze, na ich szczęście. April w ciszy siedzi przy Raphaelu, gładząc delikatnie jego ramię. Ze smutkiem patrzy na jego wszystkie rany, które przypominały jej nieustannie o potworach. Skąd się wzięły? Dlaczego nas zaatakowały? Dlaczego zabijają ludzi? Czego od nas chcą? Czy to wynik jakichś tajnych eksperymentów?– te pytania nieustannie krążyły po głowie April. Wszystko było normalne aż do wczorajszego dnia. Na całym świecie zaczęto odnotowywać dziwne obiekty wyglądające jak kokony, spadające z nieba. Nikt nie wiedział co to, ani dlaczego spadło. Dopiero gdy po kilkunastu godzinach od masowych spadków, kokony zaczęły się otwierać rozpętało się prawdziwe piekło. Potwory rozproszyły się po wszystkich kontynentach siejąc spustoszenie wszędzie gdzie się pojawiały. Nic im nie było straszne, karabiny, granaty, nawet pociski z czołgów wojskowych nie wywierały na nich żadnego wrażenia. Były po prostu niezniszczalne. Co gorsza, rzucały się na każdą żywą istotę w zasięgu ich widzenia, nie dając jej żadnej możliwości ucieczki. To cud, że nadal żyli i byli tutaj, kilkadziesiąt mil za miastem. A to wszystko dzięki odwadze i poświęceniu Raphaela. April ponownie spojrzała na nieruchomą postać.
- Raph bądź silny i wyprowadź nas z tond. Mike który skończył właśnie pakować potrzebne rzeczy do samochodu, dosiadł się do nich i położył głowę na ramię April.
- Będzie dobrze, on nas ochroni– zapewnił ją Mike. Sam starał się w to wierzyć.

CZYTASZ
A Quiet Place TMNT 2007
FanfictieGdy na Ziemię spadają niezidentyfikowane obiekty pełne monstrualnych potworów, rozpoczyna się apokalipsa którą przetrwają tylko ci, którzy zachowają ciszę. Czy Raphaelowi wraz z April i Michelangelem uda się przetrwać niekorzystne czasy? Czy ludzkoś...