Rozdział 5

20 2 0
                                    


      Pierwszy tydzień pobytu na farmie obszedł się bez żadnych większych incydentów. Raz natknęli się na lisa, który podszedł zbyt blisko schodów wejściowych, strasząc przy tym Mikea na śmierć (czytał znaleziony komiks i nie spodziewał się piskliwego skowytu zwierzęcia, gdy wyrzucił za siebie ogryzek jabłka). Poza tym, nic nie zakłócało ich spokoju.

    Chłopcy nie marnowali czasu. Udało im się zbudować ogrodzenie wokół domu z drutu w który zapletli gwoździe i inne ostre przedmioty. Ogrodzenie wydawało się skromne i bezużyteczne w porównaniu do siły potworów, ale gdy wbili ostatni kołek z drutem, poczuli się jakoś spokojniej. Mike wpadł na pomysł, aby poprowadzić prąd przez płot i z początku Raphael był specyficznie nastawiony do tego pomysłu, z obaw o duże zużycie energii elektrycznej, lecz po dłuższym namyśle zaczął majsterkować przy korkach. Nie znał się zbytnio na elektronice, tylko tyle co w samochodach czy motocyklu, ale to co miał musiało mu wystarczyć. April często towarzyszyła mu w pracy. Zdemontowali z pobliskiego gospodarstwa sporą część pastucha i akumulator elektryczny. Razem próbowali podłączyć całe ogrodzenie, lecz ciągle coś im nie wychodziło. Zaprzestali na ponownym pociągnięciu drutów po obwodzie działki. Mike w tym czasie zajmował się ogrodem. Nie żeby ktokolwiek go winił. Ciągły stres związany z obawą przed atakiem i surowy zakaz rozmów robił z dzieciakiem swoje. Nie od dziś wiadomo, że Mike był duszą towarzystwa, wszędzie było go pełno i nie umiał wysiedzieć w ciszy choćby przez minutę. Teraz, gdy nie mogli bawić się, słuchać muzyki było mu niezwykle ciężko. Od przeprowadzenia się na farmę cisza stała się ich głównym środkiem przekazu. Czasami miał dość. Chciał krzyczeć. Chciał krzyczeć na Rapha za to, że tak bardzo ryzykuje dla nich, chciał krzyczeć na April, że bezgranicznie mu ufa, chciał krzyczeć na samego siebie że był taki słaby. Wtedy Raphael brał go w ramiona i pozwalał płakać godzinami, aż z wyczerpania zaśnie w jego objęciach.

    Mike lubił prace w ogródku. Plenił chwasty, przekopywał grządki, a nawet udało mu się przesadzić małego dęba. Podczas kopania zapominał całkowicie o świecie i to przynosiło mu ulgę. Baraszkując w kuchni, ku swojej uciesze znalazł saszetkę z fioletowymi i żółtymi bratkami. April wytłumaczyła mu, że bratki są byliną, czyli rośliną dwuletnią, więc będzie musiał poczekać, aby rozwinęły się kwiaty. Mike się nie zrażał, wręcz przeciwnie, dołożył jeszcze więcej starań, aby jego kwiatki wyrosły duże i silne. Raphael uśmiechał się pod nosem, gdy siedząc na ganku z kubkiem kawy obserwował brata pokrytego od góry do dołu ziemią ogrodową znalezioną w stodole. Mógł już jeść stosunkowo lekkie posiłki, nie martwiąc się bólem z podbrzusza.

    Raphael westchnął. Powoli kończyła im się świeża żywność. Większość kanapek ze stacji benzynowej zostało już przez nich skonsumowanych. Mieli mało zapasów wody pitnej, co stwarzało duży problem. Musieli mocno ją oszczędzać, gdy wypiekali prosty chleb. Musiał wyjechać, aby poszukać żywności. To nie będzie łatwa wyprawa, nie wiedzieli jak daleko zapuściły się potwory. Co prawda przez tydzień pobytu na farmie nie spotkali żadnego, ale to nie oznaczało że wcale nie ma ich w pobliżu.

- Uważaj na siebie- szepnęła April, gdy wsiadał za kierownicę.

- Będę. Postaram się wrócić jak najszybciej. Wiecie co robić gdyby się pojawiły- tutaj popatrzył stanowczo na Mikea, który wyłonił się z drzwi gankowych. Mike popatrzył na niego z niepewnością w oczach, ale pewny siebie uśmiech Raphaela, trochę go uspokoił. W końcu to był Raph, musiał sobie dać radę.

- Trzymajcie się- powiedział zapalając sinik vana. Dwójka przyjaciół weszła z powrotem do domu i zamknęła drzwi do piwnicy nie śmiąc się odezwać.

   Najbliższe miasteczko było położone 20 minut od farmy. Jadąc drogą, Raphael uważnie obserwował swoje otoczenie. Starał się jechać jedną prędkością, aby uniknąć zmiany obrotów silnika. Na trasie nie było zbyt wiele domostw. Przed pojawieniem się potworów stara farma była idealnym punktem wakacyjnym dla żółwi. Mała liczba ludności dawała dużo swobody. Teraz domy wyglądały na opuszczone przez mieszkańców. To nie był dobry znak. Raphael zmarszczył brwi. Możliwe że i oni w przyszłości będą zmuszeni opuścić farmę.

     Sklep przed którym się zatrzymał nie wyglądał jakoś specjalnie. Zwykła amerykańska sieciówka. Parking sklepowy był całkowicie opustoszały, poza jednym stojącym tam autem. Było przez kogoś ewidentnie przeszukane, gdyż miało wybitą szybę i pootwierane drzwi z wyrwanymi klamkami. Brakowało w nim kierownicy. Raph przeklął. Skoro ktoś splądrował to auto, to zrobił to też ze sklepem. Jego szanse na znalezienie prowiantu gwałtownie zmalały. Mógł mieć tylko nadzieję na to, że nie wynieśli wszystkiego. Nie rezygnując jednak z poszukiwań, Raphael przecisnął się przez zaryglowane drzwi, które były wywarzone. W powietrzu unosił się zapach stęchlizny. Podłoga pokryta była odłamkami płyt gipsowych, które spadły z sufitu, tworząc przy tym nietypowy wzór szachownicy. Przez boczne okna (które również były gdzie nie gdzie powybijane), sączyło się przedpołudniowe światło. Panowała bezwzględna cisza. Raphael stanął aby nasłuchiwać. Nie wyczuwał nigdzie żadnej obecności. Ruszył powolnym krokiem, tak aby nie generować hałasu pod stopami. Musiał uważać na szkło i inne ostre przedmioty, które leżały rozsypane po podłodze. Krążąc wokół alejek szukał najróżniejszych puszek i konserw. Półki sklepowe były całkowicie opustoszałe, gdzie nie gdzie walały się puste opakowania i kartony. Gdy skręcił w kolejną alejkę, zobaczył kilka puszek leżących na ziemi. Wyglądały jakby ktoś je w pośpiechu upuścił. Uradowany, szybko podszedł do znaleziska i zaczął je pakować do plecaka który miał na ramieniu. Zignorował myśl z tyłu głowy, mówiącą mu że to dziwne, że w tak splądrowanym miejscu leży sobie tak po prostu jakieś jedzenie. Rozochocony tak cennym znaleziskiem, krążył dalej w poszukiwaniu zapasów. Gdy już niczego więcej nie mógł znaleźć, postanowił skierować się w stronę wyjścia. Promienie słoneczne przestały wpadać przez okna co sugerowało, równe południe. Raphael zarzucił plecak i już miał wychodzić, gdy jego uwagę przykuły lekko uchylone drzwi do magazynu. Racja, przecież jeszcze go nie sprawdził! Zawracając, udał się w stronę drzwi. Gdy je delikatnie pchnął, uderzył go obrzydliwy smród. Powstrzymując wymioty, wszedł głębiej. Magazyn również był pusty i raczej nic by tu nie znalazł. Rezygnując z dalszej eksploracji, odwrócił się z zamiarem wyjścia, gdy zobaczył jakąś plamę na ziemi wylewającą się zza magazynowego biurka. Smród dobywał się z stamtąd. Wstrzymując oddech, podszedł bliżej krawędzi biurka. Sapnął ze zgrozy. Patrzyły na niego martwe, zimne oczy z zmasakrowanej twarzy. Ciało było wygięte w nienaturalny sposób, a od kolana w dół brakowało nogi. Ręka człowieka była zaciśnięta wokół kierownicy. Jego tors miał dziurę, jakby przebiło go coś ostrego. W tym momencie z głębi magazynu dobiegło go ciche kliknięcie, a potem kolejne. Szarpiąc trochę za mocno głowę w tym kierunku, Raphael dostrzegł w ciemności magazynu ruch. Nie zastanawiając się dłużej, Raph rzucił się pędem przed siebie. Huk i przerażający świst przemieszczającego się za nim potwora, uświadomił mu jak wielki błąd popełnił tracąc czujność. Jego nogi pracowały same, ignorując ból pojawiający się w podbrzuszu. Raphael z impetem wyskoczył zza zaryglowanych drzwi i dobiegał do drzwi samochodu, w momencie gdy potwór zdemolował ścianę sklepu jak gdyby była zrobiona z papieru. Wzbijając się w powietrze w zabójczym skoku, przez chwilę przyćmił słońce swoim cielskiem, rzucając cień na vana. Raphael zamarł. Odpalając silnik, z piskiem opon ruszył do przodu. Nie mógł jasno myśleć; jego pamięć mięśniowa przejęła nad nim całkowitą kontrolę. Bezmyślnie wcisnął pedał gazu. Van szarpnął do przodu, przy chaotycznej zmianie biegów. Potwór nie dawał za wygraną. Zamachnął się swoim ostrym jak brzytwa ramieniem zahaczając o karoserię samochodu. Raph omal nie stracił panowania nad vanem, gdy siła uderzenia posłała go ostro w prawo na barierki. Jakimś cudem nie stracił opony i mógł wykonać manewr wyrównujący kurs. Otrząsając się z siły uderzenia, jechał dalej, tym razem przewidując kolejne ataki potwora. Nie chciał patrzeć ile km miał na prędkościomierzu. Zdecydowanie za dużo. Manewrując kierownicą to w lewo, to w prawo, udało mu się ewentualnie zgubić potwora. Chyba musiał odpuścić, gdyż jego zakrzywiona sylwetka szybko malała w tylnym lusterku vana. Raph zdążył zauważyć, że lewe ramię potwora było wyszczerbione, jakby ktoś próbował je urwać albo coś w tym stylu.

   Jeszcze żadne dwadzieścia minut nie było tak intensywne jak te, podczas jego powrotu do domu. Cały czas oglądał się za siebie w obawie ponownego pojawienia się potwora. Jak mógł być tak głupi? Nie zauważyć wszystkich znaków? Co on sobie do cholery myślał?! Zatrzymując vana przed gankiem, wysiadł szybko i pobiegł do drzwi wejściowych. Ostatkiem rzucił okiem na okolicę i zamknął drzwi na zamek. Udał się szybkim krokiem do piwnicy. Schodząc po schodach, nie zważał na zmartwione twarze April i Mikea.

- Co się st...

- Cisza! – syknął zdenerwowany. – Żadnych rozmów.

Mike wymienił zdezorientowane spojrzenie z April lecz nie odezwał się ponownie. Przesiedzieli tak do wieczora. 

A Quiet Place TMNT 2007Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz