Rozdział 10;

300 19 0
                                    

Ułożyłam sobie życie na nowo.
Przynajmniej tak starałam się sobie wmówić. Bardzo usilnie.
Ale tego chciałam, prawda?
Spokojna praca, mały pokoik, całkowicie samodzielne życie.
Trochę zajęło mi dojście do tego etapu, ale w końcu jestem, za ladą w kawiarni, ze sztucznym, wyuczonym uśmiechem podając kolejnemu klientowi kawę i kawałek ciasta.
Cudowne, starsze małżeństwo za pracę u nich dało mi dach nad głową i trochę dodatkowego grosza na małe wydatki.
Widząc, że wszyscy są już obsłużeni, zerknęłam na zaplecze.
Mój mały, półroczny wydatek spał spokojnie w wózku, leniwie ssąc smoczek i tuląc ukochanego misia.
Do tej pory zastanawiałam się, po kim jest taki grzeczny. Ja, według mojej matki, byłam diabłem wcielonym od urodzenia.
Ocknęłam się szybko z własnych myśli i wróciłam do pracy.
Mały śpi w najlepsze, nic mu nie jest, nic mu nie grozi. Jak mantrę powtarzam sobie te słowa od chwili, jak tylko się urodził.

Kręciłam się z tyłu kawiarni, szukając ziaren kawy, jak właścicielka wsunęła się do środka, zerkając na salę.
Starsza, poczciwa kobieta pokochała mnie jak własną córkę, a mojego syna jak wnuka. Widziałam, jak bardzo odpowiada jej to, że ona może opiekować się małym, a ja w tym czasie zajmowałam się jej ukochanym interesem, którego nie miała serca zamykać tylko ze względu na wiek.

- Słoneczko... - rzuciła czule, zerkając jeszcze krótko do wózka. - Ktoś o ciebie pyta.

Moje serce zabiło mocniej. Znaleźli mnie. Tylko kto?

- Ciociu... - mruknęłam nerwowo, odwracając się do niej. - Przedstawił się?

Zaprzeczyła ruchem głowy.

- Nie, ale zdawał się być nerwowy. I dziwny akcent miał, tak.

Szybkimi krokami przeszłam do małego biura i zerknęłam na ekrany monitoringu.
To nie byli ci, których oczekiwałam.
Momentalnie zrobiło mi się słabo.

- Muszę... - odwróciłam się gwałtownie do kobiety, która w międzyczasie podreptała za mną.

- Wiem, kochanie. - uśmiechnęła się serdecznie. - Weź małego na górę i idź się pakuj. Ja tu sobie poradzę.

- Tak bardzo przepraszam. - szepnęłam tylko, zdejmując fartuch. - To nie tak miało wyglądać. Ale muszę... Mój synek...

- Tak, wiem. - przytaknęła. - Jest dla ciebie jedynym co masz. Idź. Ja powiem, że skończyłaś już zmianę i wyszłaś tyłem.

Ucałowałam ją w policzek i wróciłam do syna.
Teraz w duchu dziękowałam, że przez kawiarnię byłam w stanie wejść do ich mieszkania na piętrze.

- Shh... - wyszeptałam, wyjmując dziecko z wózka.
Ten jęknął tylko cicho, ale czując moje ciepło uspokoił się szybko.
W moim pokoju na poddaszu, gdy tylko upewniłam się, że wciąż śpi, wyjęłam telefon.
Od kilku miesięcy z nim nie rozmawiałam. W sumie, ostatnio, to po porodzie. Byłam tak wycieńczona, że myślałam, że umieram, błagałam go, żeby powiedział mu jak bardzo go kocham, że ...

- John? - rzuciłam drżąco, gdy sygnał oczekiwania niespodziewanie się urwał.

- Cześć, co tam? Strasznie długo była cisza z twojej strony.

- Nie mam teraz czasu na pogaduszki. - mruknęłam, krążąc po pokoju i pakując najpotrzebniejsze rzeczy.
- Za dwie godziny odbierzesz mnie z przystanku, weź broń. Nie wiem, czy nie będą chcieli mnie do tego czasu dorwać, więc napiszę ci, o której powinnam być. Co piętnaście minut będę ci dawać znać, że wszystko jest dobrze. Jeżeli przestanę, to znaczy że jestem w dupie. Rozumiesz?

Milczał dłuższą chwilę.

- Wyślij mi adres, będę po ciebie za godzinę.

- John, ja...

Pomyłka [Ghost x OC]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz