XII

57 6 16
                                    

Niebo robiło się coraz ciemniejsze. Kiedy słońce taplało się w gorących odmętach fioletu, czerwieni i żółci, na szosę już padały słupy światła reflektorów. Chłodny wiatr smagał w szyby samochodu, a potem roznosił wokół ryk silnika. Wchłaniając nozdrzami ulatniający się w samochodzie cytrusowo-waniliowo-żywiczny zapach Wawrzyńca, Kamilka w ciszy obserwowała kołyszące się nagie gałęzie.

Z rozchylonymi ustami zastanawiała się, czy to nie są właśnie dusze drzew. Zimą z trudem można było określić ich rodzaje, bo wszystkie wyglądały niemalże identycznie poza iglakami. Tylko przydrożne jesiony miały czarne, jakby okopcone palce, z których drwiły sobie pozostałe drzewa. W końcu bez liści nie były już tak wyniosłe i doskonałe, miały wadę. Ktoś dziewiczy, bez zawiści rzekłby jednak, że innością naznaczył je Bóg, by nie pomylił się i nie cisnął w nie gromami. Ich nie dało się z żadnymi pomylić nie tylko wtedy, gdy były opierzone liśćmi, ale i gdy zrzucały maski. Były po prostu sobą, zawsze, na przekór wszystkim i wszystkiemu.

Przymrużyła nieco powieki i wytężając wzrok, jeszcze głębiej zaglądała. Już widziała nie tylko alejkę, ale coś mistycznego; widziała, jak rosochatymi dłońmi, drzewo kurczowo trzymało się nieba, jak rozpaczliwie wbijało w nie korzaste palce, jak pazurami wrzynało się w błękitny płaszcz Boga i żebrało o litość, by go nie zostawiał samego na poniewierkę. Zdawało się Kamilce, że jesion klęczał nisko i drżał przed Jego majestatem; że błagał o łaskę, powtarzając ciągle: Weź mnie, Panie, do siebie! Weź mnie ze sobą! Ja też chcę skosztować słodyczy Nieba, choćem przyszyty do Matki Ziemi! To wyczytywała z szarych, widlastych warg; to słyszała, gdy jeszcze bardziej wsłuchiwała się w jęki natury.

Wzdrygnęła się raptem i ocknąwszy z letargu, z pobocza przeniosła wzrok na Wawrzyńca, który siedział rozparty wygodnie w skórzanym, czarnym fotelu i wyprzedzał jadącego przed nim bmw. Zerknęła w lusterko wsteczne, na jego wpatrzone przed siebie ciemnobrązowe oczy, które w czerwono-pomarańczowej poświacie aż się błyszczały.

– Kami... – przerwał ciszę.

– Taak? – Obróciła twarz w jego stronę.

– Przygotuj się na to, że Ola cię nie pozna...

– Wiem – przerwała mu nagle. – Gdy byliśmy u Julki, Adrian do mnie dzwonił i mówił, że musiał się jej przedstawić...

– Taak – wypuścił ciężko ze świstem, że klatka piersiowa gwałtownie mu opadła. – Na razie nie wspominaj jej nic o Olegu, rodzicach... – odchrząknął – bo nagły natłok informacji może spowodować u niej szok i nasilić objawy choroby. Zresztą – wbił w Kamilkę czarne, pełne boleści spojrzenie – lepiej dla Oli, by na razie nie myślała o śmierci, pogrzebach i innych przygnębiających sprawach. Niech powoli sobie wszystko przypomina, sama. Dajmy jej czas, najpierw by oswoiła się z nami, a potem życiem, które dotąd prowadziła.

– Więc ile mogę jej wyznać? – Ściągnęła brwi, bo nie wiedziała już, co zrobić. Czuła się w tym wszystkim straszliwie zagubiona.

– Tyle, ile trzeba. Chociaż – zawiesił głos – i tak z nią teraz nie pogadasz. Ważne jest byś mówiła do Oli wolno i krótkimi zdaniami, bo nie może się skupić. Nie męcz jej też nawałem pytań.

– Dobrze. – Pokiwała głową, nie spuszczając wzroku z Wawrzyńca.

W domu słyszała tylko o jakiejś amnezji, nie domyślając się wcale, że to zaburzenie ze specyficznymi objawami. Teraz, gdy miała zobaczyć siostrę, się bała. Zwłaszcza że nie chciała jej zaszkodzić wyjawieniem bolesnych szczegółów z przeszłości.

Zwodzeni IIIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz