XV

76 6 26
                                    

W ciemnościach stanął w drzwiach sali i obserwował Olę. Spoglądał na jej łagodne rysy twarzy, które zdawały się jeszcze piękniejsze w poświacie księżyca. Spała tak słodko, nieświadoma czyhającego obok niebezpieczeństwa. Rozner oparł się o framugę drzwi i wsłuchując się, jak ze świstem wciągała powietrze, kreślił w głowie plan. Ze ściągniętymi w gniewie brwiami odmalowywał na płótnie coraz czarniejsze sceny. Na próżno można było szukać pastelowych odcieni, tylko przepastny mrok królował, tylko on rozsadzał jego pogrążoną w wściekłości duszę.

Jeszcze w ustach czuł smak piwa, które popijał, gdy patrzył na roztańczoną w klubie młodzież. Śledził ich pląsania na parkiecie, próbując zrozumieć, czemu Ola uważała go za starego...

„W czym oni są lepsi ode mnie? Hm? Banda opryszków śmierdząca petami i piwskiem, która co noc baluje, wlewa w siebie niebotyczną ilość procentów, a potem ćpa na umór... Byle tylko zapomnieć o odpowiedzialności... Alkohol i seks, alkohol i seks... O! – Wytrzeszczył oczy i wysunąwszy brodę, odprowadzał wzrokiem parę do łazienki – Jedni już idą się parzyć. Już słyszę ich rozpustne jęki – zmarszczył z obrzydzenia nos – i ciągłe rytmiczne walenie plecami w drzwi... Dookoła unosi się ten smród, moczu i spermy, tylko tyle, aż tyle!"

Z przymrużonymi oczami badał ich ubrania i skrzętnie notował w umyśle ich zachowania, głupie uśmieszki, żarciki, frywolne gesty. Nawet skrzywił się lekko, gdy nieporadnie próbował ich naśladować.. „Flejtuchy, nygusy, nicponie przeklęci! Co za prostacy! He, he he – przedrzeźniał ich rechot w myślach – Och! Ach! – odgrywał prześmiewczo machania rąk dziewczyn, które z ożywieniem rozmawiały między sobą. – No nie wiedziałam! Naprawdę? No, co ty nie powiesz! Weź się za naukę, idiotko! – dopowiedział sobie. – Otwórz wreszcie oczy żałosna naiwniaczko! Tobie też się ten laluś podoba? Ten w idiotycznym jaskrawo tęczowym topie i dziurawych, powycieranych spodniach z lumpeksu?" Chwycił z lady piwo i przewracając z irytacją oczami, jednym haustem wypił całość. „Żałosna jesteś!" Z hukiem postawił kufel na dębową, ze smugami migającego co rusz innego światła ladę.

Zewsząd zlizywał smak młodości, którego nigdy nie czuł, jakby zawsze był dorosły. On się nie bawił, tylko uczył. On się nie garbił, tylko siedział prosto, on nie żartował, tylko układał dramaty do klasycznej muzyki Bacha czy Mozarta. W jego świecie wszystko musiało być równo poukładane, znać swoje miejsce i przeznaczenie, by nigdzie nie ostała się choćby najmniejsza kropla niedosytu. Każdą chwilę miał podporządkowaną tej, którą już czuł, choć stała jeszcze daleko...

„Cóż, jutro zrobię sobie wolne, stawię się tylko na zebranie. Znowu będę musiał wdziać mundur, wcielić się w Olega, robić głupie minki, żarciki i pleść farmazony. Przejdę się po galerii i kupię jakieś durne, tandetne ubrania, by nieco się odmłodzić. Zdobędę, kochanie, twoje miękkie serduszko, a potem bez skrupułów stłukę niczym glinianą wazę. Z hukiem po bruku rozsypiesz się jak ziemia i kwiaty, na wierzch wyjdą twoje korzonki, a łodyżki popękają. Moja piękna różyczka, tak nagle straci kolce, zostanie goła, unieszkodliwiona! Och! Biedulka! To będzie najpiękniejszy dzień triumfu i wreszcie, Olusiu, nauczysz się posłuszeństwa! Oleg był dla ciebie aż zanadto wyrozumiały i cię doszczętnie rozpuścił! Zrobił z ciebie rozkapryszonego bachora!

Muszę jeszcze Adriana i Kamilkę sobie podporządkować. Nie mogę zbyt wiele zrobić bez ich zgody, a zwłaszcza tego... Zresztą nie chcę tracić z nimi kontaktu. Ale dopnę swego... prędzej czy później. Jak zacznę się wygłupiać jak Oleś, to szybko wpadnie w moje sidełka. Jak ja nie lubię błaznować! Jeszcze z włosami muszę coś zrobić... Znowu czeka mnie nakładanie brylantyny do pracy... Znowu w lustrze będę widział dwóch siebie... Cóż, Oleg, zmartwychwstaniesz! Cieszysz się?"

Zwodzeni IIIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz