XVII

73 7 5
                                    

Z rękami w kieszeniach granatowych, dżinsowych spodni, Wawrzyniec spacerował promenadą między murami miejskimi Torunia a Wisłą. Spoglądał na wzburzony, błyszczący się drobinkami srebra nurt wody, a potem na rosnące wzdłuż linii brzegowej, oszronione krzaki. Co jakiś czas ciszę przerywały rozmowy i śmiechy mijających go ludzi.

Zatrzymał się tuż przed Bramą Żeglarską i zszedł niżej, aż do zlodowaciałej balustrady. Zerknął w bok na wystawioną na brzegu biało-brązową łódkę, a później wsparł się łokciami o czarną, metalową poręcz. Spuścił na chwilę powieki i wciągając ze świstem przesycone świeżością, mroźne powietrze, zatapiał się w myślach. Przeciąg mierzwił jego potargane, błyszczące się w promieniach słonecznych, złote włosy. A on wystawiał jeszcze bardziej nos przed siebie, zachłystywał się chwilą, która minęła bezpowrotnie.

Na gałązkach tak nagle z lodowych pączków zaczęły rozwijać się zielone listki. Po witkach spływały łzy, które skapywały prosto na okurzony bruk. Z granitowych donic, z przymarzłej, czarnej ziemi wynurzały się powoli różowo-białe petunie, a obok na pustych, oszronionych, żeliwnych ławkach przysiadali przechadzający się ludzie. Robił się coraz większy gwar, skądś dobiegały radosne popiskiwanie dzieci, tony i szmery, a jeszcze z oddali warkot co rusz przejeżdżających samochodów.

Z bladych policzków Wawrzyńca znikły piekące rumieńce, a zastąpiła je delikatna opalenizna. Mrużąc nieco powieki, obserwował Laurę, która stała obok niego w słońcu. Jej rude, kręcone włosy mieniły się drobinkami złota, aż falowały na wietrze. Rozner stał wsparty łokciami o barierki i wpatrywał się w brązowe, błyszczące się tęczówki dziewczyny. Znowu bawił się jej miedzianymi kosmykami, spoglądając na nią maślanymi oczami.

– Moich rodziców jutro nie ma, może – zawiesiła na moment głos, po czym zaproponowała: – jutro spróbujemy...

– Hm. – Wypuścił ze świstem powietrze, po czym się roześmiał. Oblizał spierzchnięte wargi, bo w myślach już zdzierał z niej sukienkę. – Nie, nie chciałbym tak pokątnie – rzekł wolno. – Chciałbym rozkoszować się tobą i chwilą.

Dla Wawrzyńca rozebranie się przed kimś było nie lada wyzwaniem. Nawet na basenie pływał w piance, bo wstydził się nagości, a podczas inicjacji seksualnej musiał nie tylko zrzucić z siebie ubrania, puścić wodze samokontroli, ale i pozwolić drugiej osobie przekroczyć granice jego pilnie strzeżonego, intymnego świata.

Ktoś mógłby rzec, że to niemęskie. A on na to by odparł, że niestereotypowe. Każdy człowiek jest odrębną jednostką, którą kształtuje wychowanie, społeczeństwo, a przede wszystkim doznania. Życie człowieka to bagaż doświadczeń. Życie to gra. Wystarczy jeden ruch, a od razu rozkłada się inna talia kart, milion kombinacji myśli, emocji...

Rozner nie znosił, gdy przystawiano go do jakiegoś wydumanego, tandetnego wzorca, do którego nigdy nie pasował. W tym schemacie nie było miejsca dla osoby, która z cudem przeżyła bestialskie pobicie, walczyła zaciekle o dawnego siebie i z wrogimi, prześladującymi go ludźmi. Wawi był wyjątkowy, a nie gorszy, co wielu mu wmawiało, gdy miał zniekształcony nos...

Spoglądając głęboko w piwne oczy Laury, Rozner pogłaskał ją czule po rozgrzanym policzku, a potem kciukiem pogładził miękkie, bordowe usta. Zarechotał, gdy zagryzła dolną wargę i spojrzała na niego spode łba.

– Po osiemnastce wezmę samochód ojca i porwę cię na Sycylię – powiedział niskim głosem.

– Porwiesz mnie – szepnęła i przyłożywszy płaską dłoń do jego policzka, jeszcze ciszej się upewniała: – taak?

Ostrożnie zbliżyła się do twarzy Wawrzyńca, po czym przekrzywiła głowę i przywarła ustami do jego dolnej wargi. Roznera natychmiast oblało gorąco, a serce kołatało tak szybko, że krew błyskawicznie napłynęła mu do członka.

Zwodzeni IIIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz