Rozdział dwudziesty.

80 10 0
                                    

Clarissa

      Spotkanie przebiegło spokojnie. Nigdzie jednak nie potrafiłam wyhaczyć wzrokiem Leo, który znikł gdzieś po wyjściu z windy. Cały czas dręczyło mnie to, co mogło się między nimi stać. Próbowałam się jednak skupić na tym co się działo w danej chwili. Słuchałam Charlotte, która przedstawiała wszystkich nowych współpracowników. Wyszło na to, że najwięcej przybyło seryjnych, co nawet mnie nie dziwiło. Kto chciałby siedzieć za biurkiem, podczas gdy wszyscy wokół jeździli, ryzykując życie? Brunetka przedstawiła także plan na zbliżające się dwa tygodnie. Miałam zaplanowaną jedną akcję, która wydawała się być naprawdę łatwa. Przydzielona została do mnie Renesme i jakaś nowa, która jak się okazało, była znajomą Ethana i Lottie. Z tego co wiedziałam, nazywała się Etienne Moreno. Nazwisko zmusiło mnie do spytania Sanchezów, czy ją znają. Co dziwne, nie. Zupełnie nie kojarzyli jej nazwiska, a oznaczało to, że była pierwszą w rodzinie, która wdała się w takie hobby. 

     Etienne była naprawdę ładna. Brunetka z jasnymi, niebieskimi jak morze oczami o pięknych kształtach. Czy świadomość, że była starą znajomą Ethana jakkolwiek zmieniała mój pogląd na nią? Nie no, gdzie tam. Powitałam ją z uśmiechem. Chciałam, aby poczuła się jak u siebie. Jeśli była przyjaciółką mojej rodziny, moją też była. Dziewczyna jednak nie była chyba tak chętna na poznawanie mnie, ponieważ jej zachowanie ociekało chłodem. Starałam się to ignorować, żyjąc w nadziei, że to jej system obronny. 

Największy błąd.

     Jakby tego wszystkiego miało by być za mało, nigdzie nie widziałam jeszcze Rogera. Naprawdę się za nim stęskniłam. Był zawsze naszym słoneczkiem w grupie, zastępując Mike'a. Na samo jego wspomnienie przechodziły mnie dreszcze, a w sercu czułam ukłucie. Jednak nie miałam wpływu na to, jaką drogę wybrał. Sam skazał się na śmierć, a ja tylko mu w tym pomogłam. Za co obwiniałam się do dzisiaj, i wiedziałam, że nigdy nie przestanę. 

     Po zakończonym spotkaniu, zostawiłam wszystkich między sobą, a ja sama wybiegłam z pomieszczenia. Musiałam znaleźć Leo, którego z pewnością nie było na spotkaniu. Od zawsze ufałam swojej intuicji. Tym razem ta prowadziła mnie do gabinetu Mark'a. Słusznie. Najciszej jak mogłam, otworzyłam drzwi. Na fotelu, odwróconym w połowie do przeszklonej ściany, siedział blondyn. W ręku trzymał szklankę, napełnioną jakimś drogim whisky. Skrzywiłam się, ponieważ zapach alkoholu unosił się w całym pomieszczeniu. Wiedziałam, że chłopak był pijany. 

      Wypuściłam powietrze spomiędzy drżących warg. Widok Leonarda w takim stanie nie było zupełnie niczym przyjemnym. Był młody. Miał jedynie dwadzieścia lat na karku, mnóstwo problemów na głowie, a jego życie zaczynało się kończyć wraz z chorobą Anais. O chorobie dowiedzieliśmy się wczoraj wieczorem. Wood'owie zwołali nas na kolację. Byłam ja, Ethan, Leo i William. Widząc zapłakaną, drobną kobietę, sama ledwo tam stałam. Białaczka, która została odkryta zbyt późno, była najgorszym wyrokiem dla niej. Kochałam tą kobietę, niczym drugą matkę. 

      Dlatego też małżeństwa nie było dzisiaj na spotkaniu, ponieważ spędzali dzień na badaniach w szpitalu, ślepo wierząc w poprawę. Jednak skrycie wszyscy znaliśmy brutalną prawdę, wiedząc co stanie się na przełomie kilku miesięcy. William od razu po tej wiadomości wybiegł z mieszkania i tyle go widzieliśmy. Próbowałam się z nim skontaktować, jednak było to na nic. Pozwoliłam mu się odciąć. Żałobę każdy przeżywał inaczej. Natomiast ja i Leo, godzinami siedzieliśmy w moim pokoju, wypalając coraz to więcej papierosów, wylewając masę łez i wspominając najlepsze chwilę z Anais. Kobietą, mającą trójkę nieprzygotowanych na śmierć dzieciaków, którym odbierana jest nadzieja. 

Angelic FuryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz