Rozdział dziesiąty.

200 10 0
                                    

Clarissa

Trzy tygodnie później...

      "Od wyjścia ze szpitala minęło 15 dni. Dlaczego nie liczę tego w tygodniach? Ponieważ określa to najcięższy czas w moim żałosnym życiu. Pogubiłam się. Nie mam pojęcia już kiedy jestem głodna, kiedy zmęczona, a kiedy po prostu nie potrafię już oddychać. Czuję się jakby w moich płucach był ciężki kamień, który utrudniał mi oddychanie i odbierał siły do życia. Nie wychodzę poza cztery ściany mojego pokoju. Z nikim nie potrafię rozmawiać, ani nawet na kogokolwiek spojrzeć. Nie wiem czy jest mi wstyd po wydarzeniach ostatnich kilku miesięcy, czy naszło mnie poczucie winy. Czy umieram?

     Napisałam, po czym zamknęłam zeszyt. Rzuciłam go obok siebie na pościel i wbiłam wzrok tępo w ścianę przed sobą. Byłam zniszczona i zdałam sobie z tego sprawę po wyjściu ze szpitala. Moja psychika przestała działać, przegrałam walkę sama ze sobą. Nie potrafiłam spojrzeć na siebie tak samo. W jednej chwili zmieniło się dosłownie wszystko. 

      Odcięłam się. Od wszystkich. Bywały chwilę w których wracałam do rzeczywistości i byłam przerażona tym w jakim stanie jestem. Patrząc bez celu w ścianę, wróciłam do niej. Poczułam nagły ból głowy, przez co musiałam rozmasować skronie. Rozejrzałam się po pokoju, który robił za istne śmietnisko. Na parapecie obok mojej głowy leżało sześć pustych paczek po papierosach i kolejne cztery jeszcze nie spalone. Z popielniczki pety wręcz się wysypywały. Stało również parę pustych butelek po wodzie, sokach. Najbardziej jednak obrzydzał mnie widok dwóch pustych, litrowych butelek po whisky. Stoczyłam się. Przez moje ciało przeszedł zimny dreszcz, który momentalnie zmobilizował mnie do owinięcia się kocem, chwycenia za paczkę złotych Marlboro oraz zapalniczkę i wstanie z miejsca. Na miękkich nogach rozciągnęłam się i spojrzałam czekającym wzrokiem na drzwi, jakby czegoś lub kogoś oczekując. Były szanse, że byłam nadal pod wpływem alkoholu, który piłam ostatniej nocy, jednak bardziej wierzyłam w moją potępioną duszę. 

     Uchyliłam okno i odpaliłam jednego z czternastu papierosów, które zostały w tej paczce. Miałam wrażenie, że moje płuca niedługo tego nie uciągną, tak samo z resztą jak wątroba. Drżącymi dłońmi odłożyłam paczkę na parapet, a zapaliczkę schowałam w kieszeni piżamy. Wydmuchałam dym, który jako jedyny sprawiał mi jakąkolwiek przyjemność. Lubiłam ten smak, aż za bardzo. Potrząsnęłam głową, chcąc wykurzyć idiotyczne myśli z mojej głowy. Natłoków myśli było mnóstwo. Z dnia na dzień męczyły mnie coraz mniej, zaczynałam się do nich przyzwyczajać lub po prostu nie potrafiłam rozróżnić kiedy się pojawiały. 

      Analizując ilość papierosów jaką spaliłam przez ostatnie dwa tygodnie, do moich uszu napłynął odgłos huku. Zmarszczyłam brwi. Mimo mojego stanu, byłam czujna. Ostrożność płynęła w mojej krwi, nie mogłam się jej pozbyć. Odgłos dobywał ze środka mieszkania. Nie miałam pewności co go spowodowało. Brzmiało jak stłuczone o ziemie szkło, ale kilkukrotnie głośniej. Zaczerpnęłam dwa ostatnie buchy z używki i zgasiłam peta. Zamknęłam okno i odwróciłam się w stronę drzwi. Zabrałam trzy głębokie wdechy świeżego powietrza, które zostało w pokoju po jego wywietrzeniu i zrobiłam  dwa otępiałe kroki w stronę wyjścia z pokoju. Drzwi nie były otwierane od trzech dni. Łazienkę miałam łączoną z pokojem, więc jeśli nie prosiłam za pomocą wiadomości o coś mojej współlokatorki, nie otwierałam ich. 

      Wtedy przypomniałam sobie o istnieniu mojego telefonu. Rzuciłam okiem na szafkę nocną na której leżał. Nie byłam w stanie określić czy był wyłączony, rozładowany czy tylko wyciszony. Zupełnie zapomniałam co na nim robiłam. Spodziewałam się jednak mnóstwa nieodebranych połączeń, wiadomości i innych zupełnie zbędnych mi powiadomień. Zagryzłam wnętrze policzka i jakby walcząc z samą sobą, pochyliłam się po urządzenie. 

Angelic FuryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz