Rozdział siedemnasty.

145 8 0
                                    

Ethan

      Nie długo po rozmowie z paniami sprzątającymi, znaleźliśmy się w pokoju hostelowym, jedynego takiego lokalu w Detroit. Kochałem to miasto, owszem. Jednak od zawsze uważałem, że było zbyt nudne i puste. Nie zaprzątałem sobie tym głowy i skupiłem wzrok na blondynce, która właśnie przyglądała mi się z troską. 

     Leżeliśmy na łóżku małżeńskim. Dziewczyna wtulona we mnie, opierała się głową o moją klatkę piersiową, a ja obejmowałem ją ramieniem. Dzisiejszego ranka do niczego między nami nie doszło, póki co. Jedyne co zdążyliśmy zrobić przez ostatnią godzinę to wziąć wspólną, spokojną kąpiel. Cały ten czas Clarie była strasznie spięta. Wiedziałem, że przed jakimkolwiek zbliżeniem najpierw muszę o nią zadbać. 

     Nie lubiłem tego uczucia zaniepokojenia, które towarzyszyło mi w stresujących chwilach naszego życia. Zaniepokojenie nie brało się znikąd. Nie dotyczyło również mnie. Odkąd poznałem rudowłosą, zawsze cała moja uwaga skupiała się na niej. Myślałem o tym jak zakończyć piekło, które sprowadziłem do jej życia swoją obecnością. O tym co zrobić, aby w końcu była szczęśliwa, nie stresowała się każdym kolejnym porankiem, nie bała się własnego cienia i przestała analizować każdy najmniejszy krok. Chciałem, aby jej życie znowu było beztroskie i mogła z niego korzystać do woli. 

     Uwielbiałem patrzeć na jej uśmiechniętą od ucha do ucha twarz, oczy, w których migotały iskierki podczas jej śmiechu, który mile otulał moje uszy. Radość sprawiała mi sama jej obecność obok mnie, świadomość tego, że coś do mnie czuje. Byłem szczęśliwy mając ją u swego boku, ale na każdym kroku cholernie się bałem tego co się zdarzy. Bałem się straty kogoś, kto kilka miesięcy wcześniej stał się całym moim światem. I wiedziałem, że ja dla niej byłem kimś. 

— O czym myślisz? — spytała, obserwując mnie z dołu. Uważnie jej się przyjrzałem. Była zmęczona. Tak cholernie zmęczona. Zanim odpowiedziałem, złożyłem na jej czole krótki pocałunek. Chciałem, żeby zawsze wiedziała o moim wsparciu.

— O tobie. — odpowiedziałem krótko, na co kącik jej ust się uniósł. — Jak zawsze. — dodałem, a na twarzy blondynki pojawił się rumieniec. — Wiesz, że jesteś dla mnie najważniejsza? Chryste, Clarisso McKenzie, doprowadzasz każdą, najmniejszą komórkę w moim ciele do szału. Jesteś najlepszym co mi się w życiu przytrafiło i nie jestem w stanie od ciebie odejść. — zadeklarowałem. Dziewczyna w tym czasie zagryzła wargi, słuchając mnie uważnie. Stąpa po naprawdę cienkim lodzie. 

— Więc nie odchodź. Nigdy. — jej szept otulała prośba, niemal błaganie. 

     Spojrzałem w jej piękne zielone oczy. Mój ulubiony kolor ze wszystkich. Szmaragdowy. Bogaty. Piękny. Warty największego poświęcenia, co nie dopuszczało do siebie żadnych wątpliwości. Nachyliłem się delikatnie i zacząłem składać krótkie pocałunki na jej twarzy. Z umiłowaniem cieszyłem się naszą bliskością, prosząc niebiosa, aby nigdy mnie od niej nie odcinały. Clarie była uzależniająca. I ją kochałem. Tak bardzo ją kochałem. 

     Cały czas uważnie mnie obserwowała. Patrzyła na każdy mój ruch. Kiedy jej głowa osunęła się na satynowe poduszki, ja przejąłem inicjatywę, zawisając nad nią. Spoglądając w jej oczy, widziałem podniecenie. Grom podniecenia. Dłońmi rysowałem własną mapę na jej ciele. Kreśliłem palcami ścieżkę, którą tego dnia będę podążał. Zaczynało się niewinnie.

     Mapa zaczynała się na jej szyi. Potem delikatnie, niczym muśnięciem wiatru przechodziłem chłodnymi dłońmi do ramion. Czułem, jak przez ciało dziewczyny pode mną, przechodzi dreszcz. Uśmiechnąłem się. Byłem zadowolony z tego jak na nią działałem. W końcu drogę, którą wyznaczyłem sobie wcześniej, zaczęły wypełniać pocałunki. Szyja, ramiona. Kiedy moje ręce i usta natrafiły na piersi dziewczyny, słyszałem, jak ta głośno przełyka ślinę. 

Angelic FuryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz