Rozdział dwudziesty szósty.

65 4 4
                                    

        Niesamowityból głowy opanował każdy mój zmysł. Obudziłam się, zupełnieobolała. Czułam się jakbym połknęła multum tabletekusypiających i przespała całe wieki. Poruszyłam się nieznacznie,próbując nie powodować większych spazmów bólu. Na marne.Odzyskując świadomość, odzyskałam również czucie ciała,którego w tamtym momencie z wielką chęcią bym się pozbyła. Wuszach panował ogłuszający mnie szum, który nie pozwalał mizorientować się gdzie byłam. Byłam zmuszona unieść powieki, aletak rozpaczliwie obawiałam się tego co zobaczę.

      Nie czułam chłodu ani wiatru, które mogłyby wskazać mi, że nadal znajdowałam się na dworze. Na miejscu kolejnej zbrodni i licznych morderstw, jakich byłam świadkiem oraz twórczynią. Chciałam wymazać to ze swojej pamięci jak najszybciej, wyprzeć z podświadomości. Tak samo jak każde inne tego rodzaju wspomnienie. Zrozumiałam to jakiś czas wstecz, że to właśnie dzięki temu mechanizmowi mogłam być maszyną do zabijania bez wyrzutów sumienia, a mimo tego nadal byłam empatycznym człowiekiem.

      I właśnie wtedy sobie przypomniałam.

     Ethan Davies był w niebezpieczeństwie, a ja nie miałam pojęcia czy moja odsiecz go uratowała.

      Znienacka uchyliłam swoje powieki, ignorując białe, oślepiające mnie światło i podniosłam się gwałtownie. Kilka sekund zajęło mi przystosowanie się do tego gdzie byłam. Szpital. Tak dobrze mi znany. I tak bardzo przeze mnie znienawidzony. Rozejrzałam się instynktownie po sali, sprawdzając swoje bezpieczeństwo. Nikogo niebyło.

       Przełknęłam ślinę, czując jak adrenalina w mojej krwi wzrasta, a ja sama zaczynam się stresować. Spojrzałam na monitor, który pokazywał moje czynności życiowe. Były w normie. Szybkim ruchem odpięłam ciążącą mi kroplówkę. Ten gwałtowny ruch spowodował obezwładniający ból całego tułowia, który skutecznie uniemożliwił mi podniesienie się ze szpitalnego łóżka. Syknęłam. Dopiero po chwili zrozumiałam co może powodować ból. Postrzał. Ze świstem nabrałam powietrza, widząc pokaźny opatrunek na swoim brzuchu. Pokręciłam głową z politowaniem. Mogłoby to być chociaż coś poważniejszego, skoro boli jak ostatni skurwysyn. Zacisnęłam zęby i zsunęłam się z łóżka, starając się ograniczać ruchy do takiego stopnia, aby móc iść o własnych siłach.

       Kiedy stanęłam, nogi od razu się pode mną ugięły. Mój mózg zdążył zapomnieć, że je mam. Więc jak długo musiałam tutaj siedzieć? W odpowiedniej chwili chwyciłam się szafki nocnej, która skutecznie uratowała mnie przed upadkiem. Świetnie blondyna, teraz tylko stąd wyjdź – powiedziałam do siebie w myślach, próbując dodać sobie otuchy sarkazmem. To zawsze pomagało! Pokracznie stawiałam kroki, starając się bezszelestnie opuścić salę. Pomijając ból głowy, nie kręciło mi się w głowie, co mnie dziwiło. Przy mojej ulubionej chorobie brak zawrotów był nowością. Ciekawe jakimi lekami mnie karmili, że moja anemia utraciła swoją siłę.

       Mogłabym tak dumać w nieskończoność. Wiry myślowe towarzyszyły mi cały mój żywot i nigdy nie znikały, ponieważ były nie do ustraszenia. Odbierały mi trzeźwość i zupełnie zabierały z realnego świata. Rozkojarzyły mnie, a ja nie potrafiłam się temu oprzeć. W mojej głowie panował zupełny chaos. Spotkanie matki, śmierć kliniczna, płacz Ethana. Wszystko pamiętałam. Miałam świadomość. Miałam coś, co zabijało mnie z minuty na minutę. Sumienie. Nigdy nie potrafiłam poradzić sobie z ranieniem swoich bliskich. Nie chciałam myśleć o tym ile łez wypłakali kiedy mnie nie było, jak ich organizmy były przemęczone stałym pilnowaniem mnie. Jakie oni odczuwali poczucie winy tym, że mogliby do tego wszystkiego nie dopuścić.

        Bo mimo tego jak bardzo chciałabym to wyprzeć, pamiętałam wszystko.

       Moje zamyślenie spowodowało zderzenie mojego słabego i wykończone ciała z silnym i ciepłym torsem. Nie potrzebowałam długiej chwili, aby od razu poznać kogo to klatka piersiowa. Wypuściłam z ulgą powietrze i podniosłam wzrok na zmartwioną twarz, zielonookiego bruneta. Jego mina wyrażała szok, potem ulgę, a nakońcu przerażenie. Typowa mieszanka emocji w takich momentach, więc nie odezwałam się. Pomimo, że bardzo kusił mnie głupi i zaczepny tekst w stronę mojego mężczyzny, który nie dowierzał, że stałam przed nim, o własnych siłach. Żywa.

- Cześć – przywitałam się, a mój głos brzmiał jak papier ścierny. Żadnemu z nas to jednak nie przeszkadzało w tamtej chwili. Widziałam wzbierające w oczach Ethana łzy. Oddychał ciężko, sztywno trzymając w ręce kubek kawy z automatu, która swoją drogą była okropna. Od zawsze kawy w automatach smakowały jak woda o smaku kawy. Obrzydliwe.

- Hej – odpowiedział po kilkunastu sekundach szoku, aż w końcu zgarnął mnie w swoje ramiona. Najdelikatniej jak mógł. Jakby bał się, że się zaraz rozpłynę. Jakbym nie była prawdziwa. Zanim się obejrzałam, jego łzy już moczyły moją szpitalną piżamę, a ja głaskałam jego plecy kojącą, nawet nie myśląc o puszczeniu jego ciepłego ciała. - Nigdy więcej nie rób mi takich rzeczy. - błagał, a ja nadal trwałam w jego ramionach. - Skończmy z tym, Clarie. Rzućmy te wszystkie szemrane porachunki, wyścigi czy całą organizację. Sprawmy, żebyśmy byli szczęśliwi. Z naszymi bliskimi u boku. O litości, nawet z Connorem. 

- Tak właśnie zrobimy, Ethanie. - zgodziłam się z nim. - Odetniemy się od tego wszystkiego, zbudujemy dom, stworzymy rodzinę, trzymając naszych przyjaciół obok. Każdego z osobna.

- Odnajdziemy szczęście, Clarisso. Obiecuję. - zarzekł, trzymając mnie ciasno w swoich ramionach, a po moim policzku spłynęła jedna słona łza, którą zapieczętowała jego obietnicę. 

     Bo to był początek naszej szczęśliwej historii, która w żadnym stopniu nie przypominała Romea i Julii. Byliśmy Persefoną i Hadesem , którzy dopiero rozpoczynali swoje rządy we wspólnym imperium. Zupełnie bezpiecznym, bez krwi, problemów i bólu.

     Nie wierzyłam w przeznaczenie, ani w miłość od pierwszego wejrzenia. W zasadzie to nie wierzyłam w żadną z tych bzdur. Wierzyłam w nas. Wierzyłam we wszystkie spędzone chwile, wypowiedziane słowa, dokonane czyny, osiągnięcia, kłótnie. Wierzyłam w to jak dobrze znaliśmy siebie nawzajem. I właśnie dzięki temu byłam pewna, że razem przeniesiemy nawet sam Mount Everest, przejdziemy mur chiński czy znajdziemy wodę na Saharze. To wszystko było dla mnie możliwe, bo miałam przy sobie mężczyznę, którego kochałam całą sobą.

      Nie interesował mnie ojciec zdrajca, który odszedł z mojego życia bezpowrotnie, a ja nie chciałam wiedzieć dlaczego. Nie myślałam o zamordowanej przeze mnie kobiecie, która próbowała zabrać mi bruneta. Zapomniałam o Mike'u, który również zderzył się z konsekwencjami swoich czynów. Wyparłam z głowy cel pobytu w Los Angeles i wpisałam ten czas w głowie jako wakacje. Pozbyłam się wszystkiego co złe.

     Miałam przy sobie swoich bliskich. Przyjaciół, którzy byli moją rodziną i nie potrzebowałam niczego więcej. Moim celem było spełnienie, do którego postanowiliśmy dotrzeć razem.

      I pomyśleć, że gdyby nie głupia papierkowa robota, to nigdy by się nie wydarzyło. 

...

Kończymy!

Angelic FuryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz