Rozdział 3

354 19 0
                                    

– Nie chciałbym przeszkadzać, ale powinnaś wstać.

Każdy, kto znał Avę wystarczająco długo, wiedział, że niezbyt rozsądne jest budzenie jej. Sama nie wiedziała ile budzików padło ofiarą jej snu, czy też raczej niechęci do wstawania. Wprawdzie ofiar wśród ludzi do tej pory nie odnotowała, ale niektórzy zawdzięczali to wyłącznie zdolności do szybkich uników. Jak Margaret... i Sean.

Może sprawiło to obce dla niej miejsce, a może niezbyt duże zmęczenie, ale głos przedarł się przez zasłonę snu. Ava zdusiła nawet w sobie pierwsze „spadaj", które cisnęło jej się na usta. Obróciła się jednak plecami od nieproszonego gościa i naciągnęła kołdrę bardziej na głowę.

– Zjem później – odburknęła.

Tylko na taką uprzejmość zdołała się zdobyć.

– Rozumiem, ale mimo to...

Ava nie znosiła protestów. Nie wtedy, gdy już zdążyła na nowo odpływać do krainy snów. Złapała poduszkę spod głowy i rzuciła nią w natręta. Nie myślała. Po prostu zareagowała.

Otrzeźwiała w jednej chwili, przypominając sobie gdzie jest i do kogo należy delikatny głos. Chociaż wcześniej wycelowała na oślep, teraz otworzyła gwałtownie oczy. Jej wzrost natychmiast spoczął na Dominicu, szukając ewentualnych obrażeń.

– Dominic? – zapytała niepewnie, widząc, jak chłopak przycisk poduszkę do twarzy.

– Nic mi nie jest – powiedział uspokajająco. Głos był wytłumiony przez poduszkę, ale nie wydawał się poirytowany. W końcu chłopak odsłonił twarz. – Wolałem zachować poduszkę w razie gdyby kolejny cios miał być wymierzony pięścią – wyjaśnił wyraźnie rozbawiony. – Zawsze tak robisz?

– Tylko jak mnie budzą – odparła ze skruchą. – Naprawdę, to odruch. Nie panuję nad tym. Możesz uprzedzić pozostałych.

Dominic w pierwszej chwili rzeczywiście zamierzał tak zrobić. Wprawdzie wątpił, żeby pozostali mieli z jakiegoś powodu budzić Avę, ale w razie gdyby jednak chcieli... W końcu jednak uznał, że zachowa tę wiedze dla siebie. Do kolejnego budzenia natomiast wyśle Pawła. Na ile go znał, brat zachowa jeszcze mniejszy dystans niż poprzednio, co może go drogo kosztować.

Dla Avy nagły uśmiech, który pojawił się na twarzy Dominica, był niezrozumiały. Spojrzała na niego zaskoczona.

– Pomyślałem o czymś zabawnym. Ale mniejsza z tym. Czekają na nas z obiadem.

– Stanie się coś, jeśli zjem później?

– raczej tak – przyznał z westchnieniem. – Praktykujemy rodzinne obiady. Nikt nie może się wymigać, chociaż wielu próbowało. W tygodniu mamy wybaczone, ale weekendy są dla rodziny. No, przynajmniej w czasie obiadu.

– W takim razie dołączę za kilka minut.

Dominic nie wyglądał na przekonanego, ale wyszedł z jej pokoju. Najpewniej jednak chciał zachować się jak strażnik więzienny, który musi odprowadzić, skazańca do jego celi. A może raczej zaprowadzić skazanego na szafot, pomyślała bez wesołości Ava.

Dziewczyna szybko ściągnęła pogniecioną bluzkę i z walizki wybrała... niewiele mniej pognieciona koszulkę. Niestety nie miała wielkiego wyboru. Nie wiedziała nawet czy te obiady wymagają bardziej formalnego stroju, czy też może przyjść w wygniecionym T–shircie i podartych spodniach. Wołała za pierwszym razem nie ryzykować.

Sam pomysł rodzinnych obiadów był dla Avy czymś mocno niecodziennym. Nie pamiętała kiedy jadła razem z rodzicami. Jeszcze przed ich rozwodem każde z nich łapało to, co było akurat w kuchni i zjadało na kanapie w salonie lub we własnym pokoju.

Kapitanowie szkółOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz