Chapter Text- Wstawaj, ty popierdolony sukinsynie! Żałuję dnia, w którym cię spłodziłem! Ty diabelskie nasienie! Nie ma z ciebie pożytku! Rusz swoją muzułmańską dupę! Za każdym razem to samo! Jest w pół do pierwszej, bękarcie!
Trzask drzwi zakończył potok słów, więc Zayn zwlókł się z materaca, ziewając i przez następne trzy minuty stał na środku pokoju, próbując otworzyć oczy, które wydawały się teraz obklejone silnym klejem. Ziewając jeszcze trochę i jeszcze, a potem rozmasowując obolałą twarz, krążył po pokoju, powtarzając wyuczoną regułkę
Uśmiechnął się do siebie i pobiegł do łazienki, przeklinając swój mały pęcherz. Po drodze staranował dwie siostry i nakrzyczał na nie, że to ich wina, i że powinny patrzeć jak chodzą. Po porannej toalecie zbiegł na dół, ukradł po jednym toście z talerzy Waliyahi i Doniyi, i nalał kakao sobie i Safie, która siedziała po jego lewej stronie ze smutną miną.
- Coś cię gryzie, promyku słońca? - zapytał, biorąc do ust kawałek pieczywa.
Pokręciła głową.
- Wiem, że tak. - Ale nadal milczała. - Nikt nie usłyszy.
- To Joe.
- Sprawy sercowe, hm?
- Joe to dziewczyna. Joe śmieje się z mojego koloru skóry i włosów. Mówi, że moje miejsce jest daleko stąd.
Zayn zakrztusił się kawałkiem, który przełykał.
- Jak wygląda Joe?
- Ma żółte włosy i jest chuda jak patyk - powiedziała Safaa w typowy, dziecięcy sposób.
- Cóż, w takim razie, przy następnej okazji powiedz jej, że jest głupią blondynką - polecił jej brat, ale dziewczynka wydawała się nie być przekonana.
- Może lepiej będzie, jeśli ty jej to powiesz?
- Saf, jestem zajęty. - Mimo wakacji, Zayn pracował w poniedziałki, środy i czwartki, ale dziś była sobota i to nie umknęło czarnowłosej.
- Mamy weekend - oznajmiła surowo.
- Nadal muszę gdzieś być.
- Gdzie?
- W miejscu...
- W sądzie - przerwał mu gruby głos ojca, który wchodził do kuchni w poplamionym podkoszulku. Safaa automatycznie zatkała uszy. - Cholerny kutas znów niszczy nam życie.
- Kiedy przestaniesz mi to wypominać? Dobrze wiesz, że to nie była moja wina!
- Doniya i Waliyha siedziały cicho, ale ty musiałeś być tym poszkodowanym. Nawet nie chcę wiedzieć po co tym razem cię wzywają.
- Chciałem chronić Safę.
- Ych, nie mogę na ciebie patrzeć. Jesteś synem, którego nie chciałem. Przez ciebie mama siedzi w więzieniu.
Po tym mężczyzna wyszedł, pociągając niechlujnie nosem. Safaa opuściła dłonie i zapytała:
- Czy ktoś cię krzywdzi Zayn?
- Nie.
- Czy ty krzywdzisz kogoś?
- Oczywiście, że nie - odpowiedział tak, jakby rozmawiali o pogodzie. Nie czuł się winny, bo nie powinien... prawda?
~*~
Dzisiejsze śniadanie w postaci rogalika, które trzymał Louis, wyglądało gorzej niż jego roztargniona mama, więc oddał je Harry'emu i w ciszy przyglądał się ogromnym, dwuskrzydłowym drzwiom. Na korytarzu panowała kompletna cisza, przez którą aż strach było przełknąć ślinę i to sprawiało, że Louis denerwował się jeszcze bardziej.
CZYTASZ
Pointless •complete•
Fanfiction”Wpatruję się tępo w strzałkę i nie wiem co robić. To nie możesz być ty, Louisie Tomlinsonie. Ty nie mogłeś tego napisać… Przecież Scarlett mówiła, że jesteś szczęśliwy”. •complete•